Strona:Dzieła Wiliama Szekspira T. II.djvu/124

Ta strona została przepisana.

Jej umorzenie leży w piersiach Wolskówl
Niech raczej czarna niepamięć ze szczętem.
Zatrze ślad naszej dawnej zażyłości,
Niżby ją, litość miała budzić. Odejdź!
Twardsze są uszy moje dla próśb waszych,
Niż bramy wasze dla mojej potęgi.
Ponieważ jednak był czas, żem ci sprzyjał,
Weź to: pisałem to dla ciebie, starcze.

(Oddaje mu list).

I miałem przesłać ci przez gońca. Nie chcę
Z ust twoich słyszeć ani słowa więcej,
Patrz Aufidyuszu, ten człowiek był pierwszym
Mym przyjacielem w Rzymie: widzisz jednak —
Aulidyusz. Stałość ta czyni ci zaszczyt.

(Wychodzą Koryolan i Aulidyusz).

Drugi wartownik. No, i cóż mości panie, nazywasz się przecie Meneniusz?
Pierwszy wartownik. To istne czarodziejskie słowo. Patrzże teraz, którędy droga do domu.
Drugi wartownik. Kaducznie nas zmyto zadaną waszej wielmożności odprawę.
Pierwszy wartownik. Z jakiegożto ja powodu mam truchleć, jak waść myślisz?
Meneniusz. Mniejsza mi o cały świat, a z nim i o waszego wodza. Co się tyczy takich, jak wy istot, o takim drozbiazgu ani mi przyjdzie pomyśleć. Kto sam pragnie umrzeć, ten się nie boi śmierci z rąk drugiego. Niech wasz wódz, co chce robi. Co do was: pchajcie jak najdłużej waszą taczkę i niech się z wiekiem powiększa nędza wasza! Jak mnie po wiedziano, tak ja wam powiadam: Precz!

(Wychodzi).

Drugi wartownik. Tęgi starowina, na poczciwość!
Pierwszy wartownik. Bierz go licho! Nasz wódz, to mi człowiek! Jak skała, jak dąb niewzruszony wiatrem.

(Wychodzą).