Strona:Dzieła Wiliama Szekspira T. II.djvu/125

Ta strona została przepisana.
SCENA TRZECIA.
Namiot Koryolana
Wchodzą KORYOLAN, AUFIDYUSZ i inni.

Koryolan. Jutro staniemy pod murami Rzymu.
Współtowarzyszu mój w tej sprawie, donieś
Wolscyjskim panom rady, czy rzetelnie
Zobowiązania mojego dopełniam.
Aufidyusz. W istocie, tylko nasz interes miałeś
Na względzie, głuchy byłeś na wszechstronne
Utyskiwania i błagania Rzymu,
Puściłeś mimo poszepty przyjaciół,
Tych nawet, którzy z pewnością liczyli
Na twą powolność.
Koryolan.Ten starzec, którego
Świeżo z rozdartem sercem odprawiłem,
Kochał mnie bardziej niż ojciec; co mówię,
On mnie ubóstwiał: w istocie, ostatnia
Otucha Rzymu na nim polegała.
Okazałem się twardym względem niego,
Przez wzgląd jednakże na dawną z nim przyjaźń,
Podałem jeszcze raz owe warunki,
Które Rzym już był odrzucił, a których
I teraz pewno nie przyjmie, tem bardziej
Że się za jego pośrednictwem większych
Rzeczy spodziewał. Dobrze rzecz zważywszy,
Ustąpiłem z nich nieco. Od tej chwili
Żadne wstawienia, żadne prośby posłów,
Ani prywatnych przyjaciół nie znajdą
Do mnie przystępu. Lecz cóżto za hałas?

(Hałas za sceną).

Czyliżbym miał być stawiony na próbę
W tej właśnie chwili, kiedy to wyrzekłem?

(W żałobnych szatach wchodzi Wirgilia, Wolumnia prowadząca małego Marcyusza za rękę, Walerya i ich orszak).

Małżonka moja idzie przodem, za nią
Szanowna forma, w której to naczynie
Wzięło początek, a obok niej mała
Odrośl jej szczepu. Ale precz czułości!