Koryolan. Jutro staniemy pod murami Rzymu.
Współtowarzyszu mój w tej sprawie, donieś
Wolscyjskim panom rady, czy rzetelnie
Zobowiązania mojego dopełniam.
Aufidyusz. W istocie, tylko nasz interes miałeś
Na względzie, głuchy byłeś na wszechstronne
Utyskiwania i błagania Rzymu,
Puściłeś mimo poszepty przyjaciół,
Tych nawet, którzy z pewnością liczyli
Na twą powolność.
Koryolan. Ten starzec, którego
Świeżo z rozdartem sercem odprawiłem,
Kochał mnie bardziej niż ojciec; co mówię,
On mnie ubóstwiał: w istocie, ostatnia
Otucha Rzymu na nim polegała.
Okazałem się twardym względem niego,
Przez wzgląd jednakże na dawną z nim przyjaźń,
Podałem jeszcze raz owe warunki,
Które Rzym już był odrzucił, a których
I teraz pewno nie przyjmie, tem bardziej
Że się za jego pośrednictwem większych
Rzeczy spodziewał. Dobrze rzecz zważywszy,
Ustąpiłem z nich nieco. Od tej chwili
Żadne wstawienia, żadne prośby posłów,
Ani prywatnych przyjaciół nie znajdą
Do mnie przystępu. Lecz cóżto za hałas?
Czyliżbym miał być stawiony na próbę
W tej właśnie chwili, kiedy to wyrzekłem?
Małżonka moja idzie przodem, za nią
Szanowna forma, w której to naczynie
Wzięło początek, a obok niej mała
Odrośl jej szczepu. Ale precz czułości!