Strona:Dzieła Wiliama Szekspira T. II.djvu/150

Ta strona została przepisana.
142
JULIUSZ CEZAR.

Brutus. Nie, Kasyuszu; oko
Nie może bowiem samo siebie widzieć,
Chyba w odbiciu.
Kasyusz. Prawda: to też wielu
Boleje nad tem, Brutusie, że nie masz
Takich zwierciadeł, któreby ci mogły
Stawić przed oczy twą ukrytą wartość,
Abyś ją ujrzał widomie. Słyszałem
Najszanowniejszych Rzymian, (z wyłączeniem
Nieśmiertelnego Cezara), mówiących
Wśród utyskiwań nad niedolą wieku:
„Gdyby szlachetny Brutus chciał się przejrzeć!“
Brutus. Na bogi, w jakież to niebezpieczeństwo
Chcesz mnie pociągnąć, Kasyuszu, żądając,
Ażebym w sobie szukał tego, czego
Znałeśćbym nie mógł?
Kasyusz. Słuchaj mnie, Brutusie:
Skoro uznajesz, że nie możesz siebie
Widzieć inaczej, jak tylko w odbiciu;
Ja, niby lustro, spróbuję ci odkryć
Tę twoją stronę, której jeszcze nie znasz.
Nie miej szczerości mojej w podejrzeniu,
Brutusie. Gdybym był gminnym pustakiem,
Gdybym, szafując przysięgą za bezcen,
Sprzedawał przyjaźń moją lada komu;
Gdybyś był świadom, że się komukolwiek
Przypochlebiałem, żem go czule ściskał,
A potem czernił za oczyma; gdybyś
Był świadom, że się z lada zbiegowiskiem
Łączę, dla podłych uczt i pohulanek:
Wtedybyś mógł mnie niebezpiecznym sądzić.

(Odłos trąb i okrzyki).

Brutus. Cóżto za okrzyk? Lękam się, czy tylko
Lud nie chce królem obwołać Cezara.
Kasyusz. Lękasz się tego? Byłżebyś wiec temu
Przeciwny?
Brutus. Byłbym przeciwny, Kasyuszu,
Pomimo tego, że mu bardzo sprzyjam.
Ale dlaczego mnie tu zatrzymujesz
Tak długo? Cóżeś to miał mi powiedzieć?