Strona:Dzieła Wiliama Szekspira T. II.djvu/153

Ta strona została przepisana.
145
AKT PIERWSZY. SCENA DRUGA.

Zdrój krwi szlachetnej!... W jakimż to okresie
Ubiegłych czasów, od daty potopu,
Jeden mąż tylko sławą świat napełniał?
Kiedyż to kto mógł powiedzieć o Rzymie,
Że jego mury, te rozległe mury,
Jednego tylko męża w sobie mieszczą?
Dziś Rzym jest Rzymem, taż sama w nim przestrzeń,
Ale w nim tylko jeden mąż. —
Opowiadali nam ojcowie nasi,
Że żył przed laty jakiś Brutus, który
Byłby był raczej ścierpiał w Rzymie panem
Dyabła, niż króla.
Brutus. O! ja nie wątpię, że mi szczerze sprzyjasz.
Pojmuję trochę to, coś mi nasunął.
Co o tem wszystkiem myślę, później powiem.
Teraz zaś proszę cię w imię przyjaźni,
Nie chciej mię badać. To, coś mi powiedział,
Rozważę; tego, co mi jeszcze powiesz,
Wysłucham, i mam nadzieję, że wkrótce
Znajdę sposobną chwilę do bliższego
Rozmówienia się w tak ważnej materyi.
Tymczasem przestań na tem, przyjacielu:
Że Brutus prędzej by wieśniakiem został,
Niżby uchodzić chciał za syna Rzymu
Pod tak twardymi warunkami, jakie
Zdaje się na nas wkładać czas obecny.
Kasyusz. Przestaję na tem i cieszę się z tego,
Że słabe słowa moje wywołały
Z piersi Brutusa choć tyle zapału.
(Cezar wraca z orszakiem swoim).
Brutus. Już po igrzyskach i Cezar powraca,
Kasyusz. Kiedy nas będą mijać, uchwyć Kaskę
Za krawędź szaty, jeżeli dziś zaszło
Co ciekawego, on nam to opowie
Oryginalnym swoim stylem.
Brutus. Dobrze, Kasyuszu, ale patrz, czy widzisz,
Jak się płomieni na czole Cezara
To zdradzające gniew znamię, a orszak
Jego wygląda jak stukana gawiedź.
Kalpurnia blada, a Cycero błyska