Strona:Dzieła Wiliama Szekspira T. II.djvu/155

Ta strona została przepisana.
145
AKT PIERWSZY. SCENA DRUGA.

Brutus. Nie inaczej; Kasko, powiedz nam, co się to stało, że Cezar tak ponuro — wygląda?
Kaska. Albożeście to z nim nie byli? Jakto? nie byliście?
Brutus. Gdybym z nim był, nie pytałbym Kaski, co się stało.
Kaska. Cóż się miało stać? Ofiarowano mu koronę, a on ją płazem ręki odepchnął: ot tak. Co widząc lud, dalejże wrzeszczeć.
Brutus. Cóż znaczył ów drugi okrzyk?
Kaska. To, co i pierwszy.
Brutus. Ale ten okrzyk trzy razy się powtórzył, — cóż spowodowało ostatni?
Kaska. To samo, co i pierwszy.
Brutus. Więc mu po trzykroć ofiarowano koronę?
Kaska. A jakże, i on ją po trzykroć odepchnął, jednakże za każdym razem łagodniej, a za każdem jej odepchnięciem, szanowni moi sąsiedzi huknęli z całego gardła.
Brutus. Któż mu koronę podawał?

Kaska. Któżby? Antoniusz.

Brutus. Opowiedz nam to, Kaśko, dokładnie.
Kaska. Dam się obwiesić, jeśli dokładnie opowiedzieć to potrafię; było to istotne dzieciństwo. Nie natężałem uwagi. Widziałem, że mu Marek Antoniusz podał koronę, to jest właściwie nie koronę, tylko pewien rodzaj tego, co królowie noszą na głowie; a on ją odepchnął, jak powiedziałem: chociaż, o ile mogę sądzić, nie byłby jej zatrzymał niechętnie. Po niejakim czasie podał mu ją znowu Antoniusz i on ją znowu odepchnął; chociaż, o ile mogę sądzić, nie bez odrazy przyszło mu od niej odjąć palce. Nareszcie podał mu ją Antoniusz po raz trzeci i on ją po raz trzeci odepchnął; a za każdem takowem jego postąpieniem motłoch wyć zaczął, klaskać w popękane dłonie, rzucać do góry obszarpane czapki, przyczem wyzionął taką dozę nieprzyjemnego oddechu z radości, że Cezar nie przyjął korony, iż Cezarowi musiało się mdło zrobić, bo zemdlał i padł na ziemię. Co się