Siebie trzymają: bo któż ma sam w sobie
Dosyć rękojmi, że się nie da uwieść?
Cezar coś na mnie krzywo patrzy, ale
Kocha Brutusa; gdybym był Brutusem
A ten Kasyuszem, mnieby nie polubił.
Tej nocy wrzucę mu przez okno listy
Odmiennej ręki, jakoby przez różnych
Obywateli pisane; a listów
Tych treścią będą wysokie nadzieje,
Jakie Rzym w jego pokłada imieniu;
Przyczem nieznacznie napomkniętym będzie
O Cezarowem pięciu się do władzy.
Niechże się potem to bożyszcze krzepko
Trzyma na nogach, bo albo usuniem
Jego piedestał, albo sami runiem.
Cycero. Cóżto za burza? Dobry wieczór, Kasko;
Odprowadziłeś Cezara do domu?
Dlaczegoś taki zdyszany i z miną
Tak przerażoną?
Kaska. Możnaż być spokojnym,
Gdy cała ziemia, by wątła machina,
Chwieje się w swoich posadach?
O! Cyceronie, widziałem ja burze
Takie, że wicher zdąsany
Sękate dęby wyrywał; widziałem
Dumny ocean wzdymający fale,
Wściekający się i plujący pianą
W twarz groźnym chmurom; ale nigdy dotąd,
Po tę noc, nigdy nie przyszło mi jeszcze
Być pośród dżdżąeej ogniem nawałnicy.
Albo w niebiosach jest domowa wojna,
Albo bogowie nie mogąc już ścierpieć
Nadużyć świata, zsyłają zniszczenie.