Strona:Dzieła Wiliama Szekspira T. II.djvu/160

Ta strona została przepisana.
152
JULIUSZ CEZAR.

Kaska. Któż kiedy widział tak gniewne niebiosa?
Kasyusz. Ci, co widzieli ziemię przepełnioną
Tak wielką masą zdrożności. Co do mnie,
Chodziłem sobie po ulicach szydząc
Z gróźb atmosfery; i tak, jak mnie widzisz,
Z rozpiętą szatą nadstawiałem łono
Strzałom piorunów. A kiedy zębato
Błękitny rozbłysk zdawał się otwierać
Pierś firmamentu, jam mu się umyślnie
Za cel w centrownym kierunku podawał.
Kaska. Dlaczegoś, bracie, tak doświadczał niebios?
Ludzi udziałem jest drżeć, gdy bogowie
Za pośrednictwem tych strasznych heroldów
Raczą nam swoją, potęgę obwieszczać.
Kasyusz. Za flegmatyczny jesteś, Kasko; nie masz
Tej iskry życia, która znamionuje
Rzymian, albo ją w sobie zaniedbujesz.
Lica twe blade, wzrok twój osłupiały,
Ulegasz trwodze i z zdumieniem patrzysz
Na niepojętą niecierpliw ość niebios.
Lecz gdybyś wejrzał w prawdziwą przyczynę
Tych zjawisk, gdybyś się chciał zastanowić
Nad rzeczywistem znaczeniem tych wszystkich
Ogniów, tych lotnych widm, ptaków i zwierząt,
Odstępujących od zwykłej swej normy;
Gdybyś pomyślał, dlaczego dziś starcy.
Dzieciństwa robią, a dzieci rachują;
Dlaczego wszystko dziś wychodzi jakoś
Z karbów porządku natury i bierze
Postać potworną: poznałbyś zaiste,
Ze fenomena te sprowadza niebo.
Jako narzędzia trwogi i przestrogi,
Uprzedzające o jakichś ogólnych,
Potwornych zmianach. Mógłbym ja ci teraz,
Kasko, wymienić nazwisko człowieka,
Do tej okropnej nocy podobnego,
Który grzmi, błyska, otwiera grobowce
I ryczy jak ów lew na Kapitolu,
Człowieka, który osobiście nie jest
Silniejszy od nas obudwóch, lecz który