Strona:Dzieła Wiliama Szekspira T. II.djvu/184

Ta strona została przepisana.
176
JULIUSZ CEZAR.

Brutus. Już on postąpił naprzód. Stańmy przy nim,
Ażeby poprzeć jego przedstawienie.
Cynna. Kasko, ty pierwszy dłoń wzniesiesz; bądź gotów.
Cezar. Czyśmy już wszyscy? Czyjąż naprzód prośbę
Cezar i jego senat ma rozpoznać?
Metellus. Dostojny, wielki, potężny Cezarze!
Metellus Cymber uchyla przed tobą
Korne swe czoło.

(Klęka).

Cezar. Muszę cię uprzedzić,
Cymbrze, że tego rodzaju przemowy
I uniżone gesta mogą działać
Na krew zwyczajnych ludzi i dzisiejsze
Postanowienia przeistaczać jutro
W wyroki godne żaków. Nie przypuszczaj
Tak niedorzecznej myśli, aby Cezar
Do tego stopnia miał krew łaskotliwą,
Iżby jej obieg mógł być przyspieszony
Tem, co ją wzrusza w niedołężnych sercach.
Rozumiem przez to: słodkobrzmiące słówka,
Korne submisye i nadskakiwania
Łaszących się psów stawiajace obraz.
Twój brat skazany został na wygnanie,
Jeżeli za nim przychodzisz tu skomleć,
Odtrącam cię precz, jak pudla. Wiedz o tem,
Że Cezar krzywdy nie czyni nikomu
I nie bez słusznych powodów wymaga,
Aby mu stało się zadość.
Metellus. Nie ma tu głosów godniejszych od mego,
Któreby w uszach wielkiego Cezara
Milej zabrzmiały i silniej poparły
Sprawę mojego wygnanego brata?
Brutus. Nie przez pochlebstwo całuję dłoń twoją
Cezarze, prosząc, aby Publiusz Cymber
Niezwłocznie wolność powrotu uzyskał.
Cezar. Co słyszę? Brutus!
Kasyusz. Przebacz mi, Cezarze,
Że się uniżam do nóg twych padając:
Na klęczkach błaga cię Kasyusz o rychłe
Ułaskawienie dla Publiusza Cymbra.