Kto wasze względy zyskuje, ten pływa
Płetwą z ołowiu, trzciną dęby rąbie.
Niech wam kat świeci! Wamże by zaufać?
Wam, co zmieniacie zdanie z każdą chwilą,
Szlachetnym zwiecie tego, co wam wczoraj
Był nienawistnym, a nikczemnym tego,
Co wczoraj jeszcze był ozdobą waszą?
Cóż się to znaczy, że się tu i owdzie
Włóczycie wrzeszcząc i wyszczekujecie
Na senat, który za przewodem bogów
Trzyma was — w swoich opiekuńczych karbach,
Ażebyście się sami nie pożarli?
Czegóż oni chcą?
Meneniusz. Zboża i zniżenia
Jego wysokiej ceny, twierdzą bowiem,
Ze miasto jest niem dobrze opatrzone.
Marcyusz. Obwiesie! oni to twierdzą? Jak świerszcze
Siedzą za piecem i wmawiają w siebie,
Że wiedzą, co się dzieje w Kapitolu:
Kto pozyskuje wziętość, kto się wznosi
I kto upada. Popierają fakcye
I domniemane kojarzą małżeństwa.
Jednym dodają splendoru, a drugich,
Których nie lubią, obryzgują błotem
Gorzej, niż swoje dziurawe chodaki.
I oni twierdzą, że mamy dość zboża?
O! gdyby senat chciał na bok odłożyć
Litość i miecza użyć mi pozwolił,
Nagromadziłbym z tych głów kapuścianych
Stos tak wysoki, jak najwyżej mogę
Dosięgnąć szpicą mej włóczni.
Meneniusz. Ci się już dali przekonać, bo chociaż
Na roztropności potężnie im zbywa,
Tchórzem są za to porządnie podszyci.
Ale powiedz mi, proszę, co się stało
Z tą drugą tłuszczą, tam?
Marcyusz. Już się rozpierzchła.
Niech im kat świeci! Mówili, że głodni,
Stękali, plotąc przysłowia, jako to:
Że głód rozbija mury, że psy nawet
Strona:Dzieła Wiliama Szekspira T. II.djvu/19
Ta strona została przepisana.