Strona:Dzieła Wiliama Szekspira T. II.djvu/210

Ta strona została przepisana.
202
JULIUSZ CEZAR.

Spuśćcie na niego wszystkie swe pioruny
I w proch go zgniećcie!
Kasyusz. Jam ci nie odmówił.
Brutus. Odmówiłeś mi.
Kasyusz. Nie, nie odmówiłem.
Jakiś półgłówek przyniósł ci tę bajkę.
Brutusie, ciężko zraniłeś mi serce:
Przyjaciel kryje wady przyjaciela,
A ty, Brutusie, zwiększasz owszem moje.
Brutus. Nie zwiększam, gdy wprost sam tylko je znoszę.
Kasyusz. Nie cierpisz mnie więc?
Brutus. Nie cierpię twych przywar.
Kasyusz. Przyjazne oko nie dostrzega nigdy
Podobnych rzeczy.
Brutus. Nie dostrzega onych
Oko pochlebców, chociażby ta k wielkie
Były jak Olimp.
Kasyusz. Przybądź, Antoniuszu,
I ty, bezbrody Oktawiuszu, przybądź,
Nasycić zemstę swą we krwi Kasyusza.
Bo Kasyuszowi obrzydł już świat, skoro
Go nienawidzi ten, co był droższym
Nad wszystko w świecie; skoro nim brat gardzi,
Jak psem pomiata, wszystkie jego błęby
Notuje, uczy się onych na pamięć,
Aby mu nimi z regestra pluł w oczy.
O! mógłbym z żalu we łzy się rozpłynąć!
Oto mój sztylet, oto moja pierś.
Bije w niej serce pełniejsze, bogatsze
Od Plutusowych min, droższe od złota;
Wyrwij je, jeśli jesteś Rzymianinem.
Jam ci odmówił złota, dajęć serce;
Uderz w nie, jakoś uderzył w Cezara;
Boś ty Cezara bardziej nienawidził,
Aleś go lepiej kochał niż Kasyusza.
Brutus. Schowaj swój sztylet; gniewaj się i zżymaj,
Jeśli chcesz; wszelką masz wolność potemu.
Rób, co chcesz. Zakał nazwijmy kaprysem.
O! mój Kasyuszu, tyś wprzęgnięty w jedno
Jarzmo z jagnięciem, którego zawziętość