Strona:Dzieła Wiliama Szekspira T. II.djvu/219

Ta strona została przepisana.
211
AKT PIĄTY. SCENA PIERWSZA.

Przecież inaczej się stało: ich wojska
Stoją przed nami tu pod Filippami.
Chcą nas zastraszyć, dając nam odpowiedź
Pierwej, niżeśmy przemówili do nich.
Antoniusz. Gardź tem, przenikam ja ich i wiem dobrze,
Czemu tak czynią. Nie byliby oni
Wcale nie radzi być teraz gdzieindziej,
I jeśli z trwożną junakieryą przyszli
Działać zaczepnie, to tylko dlatego,
Że tym pozorem myślą nas przekonać,
O swej odwadze, nie złudzą nas jednak.

(Goniec nadchodzi).

Goniec. Baczność, wodzowie: nieprzyjaciel śmiało
W zbitych szeregach postępuje ku nam,
Wojenne jego znaki powiewają.
Czas nagli coś przedsięwziąć.
Antoniusz. Oktawiuszu,
Poprowadź swoje kolumny na lewo.
Oktawiusz. Idź ty na lewo, ja w prawo się udam.
Antoniusz. Dlaczegóż mi się sprzeciwiasz!
Oktawiusz. Sprzeciwiasz?
Bynajmniej, tylko tak chcę i tak czynię.

(Marsz).
(Odgłos kotłów. Brutus, Kasyusz, Lucyliusz, Tytyniusz i Messala wchodzą na czele wojsk).

Brutus. Stoją, chcą widać rozmówić się z nami.
Kasyusz. Zdaje się. Wstrzymaj pochód, Tytyniuszu,
Trzeba nam z nimi kilka słów zamienić.
Oktawiusz. Mamyż rozpocząć walkę?
Antoniusz. Nie, Cezarze,
Niech lepiej oni nas zaatakują.
Postąpmy nieco, panowie dowódzcy
Chcą pierwej z nami zmierzyć się na słowa.
Oktawiusz. Nie ruszcie się na krok, aż damy sygnał.
Brutus. Słowa przed rzezią. Także to, rodacy?
Oktawiusz. Nie przeto byśmy kochali się w słowach,
Tak jak wy.
Brutus. Dobre słowa, Oktawiuszu,
Lepsze są, wierzaj, niż złośliwe ciosy.