Strona:Dzieła Wiliama Szekspira T. II.djvu/221

Ta strona została przepisana.
213
AKT PIĄTY. SCENA PIERWSZA.

Brutus. O! choćbyś ty był gwiazdą twego rodu,
Zaszczytniej umrzeć nie mógłbyś, młodzieńcze.
Kasyusz. Hardy żak, a z nim lalka i wszetecznik,
Nie warci tego zaszczytu.
Antoniusz. Po gębie
Poznać Kasyusza.
Oktawiusz. Idźmy, Antoniuszu.
Zdrajcy! rzucamy wam w oczy wyzwanie:
Jeżeli śmiecie dziś walczyć, wystąpcie,
Jeśli nie, czekać będziem, aż wam przyjdzie
Lepszy apetyt.

(Oktawiusz i Antoniusz oddalają się z wojskiem swojem).

Kasyusz. Dmij teraz wichrze, wrzej falo, płyń łodzi!
Ryknęła burza, los grę swą zaczyna.
Brutus. Hej, Lucyliuszu!
Lucyliusz. Co rozkażesz, Panie?

(Brutus rozmawia z nim na stronic).

Kasyusz. Messalo!
Messala. Słucham cię, wodzu.
Kasyusz. Messalo,
Dziś jest rocznica mych urodzin, w dniu tym
Rodził się Kasyusz. Daj rękę, Mesallo,
Bioręć za świadka, że wbrew woli, muszę
Tak, jak Pompejusz, stawiać wolność naszą
Na szalę jednej bitwy. Wiesz, żem dotąd
Był zwolennikiem wiernym Epikura
I jego zasad, teraz zmieniani zdanie
I wróżbom jakoś dowierzać zaczynam.
Kiedyśmy tu szli z pod Sardes, dwa orły
Siadły na naszych naczelnych chorągwiach
I przewiesiwszy łby, jak najspokojniej
Jadły i piły z rąk żołnierzy naszych.
Dziś równo ze dniem uleciały one.
Natomiast ponad głowami naszemi
Latają kruki, wrony i krogulce,
I patrzą na nas z góry jak na zdobycz,
Na którą wkrótce będą mogły zapaść.
Czarne ich chmary są jak gdyby kirem,
Pod którym skonać mają nasze wojska.