Strona:Dzieła Wiliama Szekspira T. II.djvu/245

Ta strona została przepisana.
237
AKT PIERWSZY. SCENA TRZECIA.

Ten wzgląd u ciebie winien mieć uznanie,
To śmierć mej żony.
Kleopatra. Jeśli nie z płochości,
Z dzieciństwa przecież wiek mój mię wyzwala —
Czy Fulwia może umrzeć?
Antoniusz. Już nie żyje.
Masz list, przy wolnej chwili niech ci powie,
Co burz podniosła; w końcu, to najlepsze,
Gdzie, jak i kiedy zmarła.
Kleopatra. O niewdzięczny!
Gdzie święte bańki, które łzy małżonka
Napełnić mają? Teraz już przeczuwam
Po śmierci Fulwii, co mię samą czeka.
Antoniusz. Już przestań łajać, dowiedz się nareszcie,
Co w mym zamyśle żyje lub umiera.
Jak sama mną rozrządzisz, na to słońce,
Co Nilu muł zapładnia, jam dozgonnie
Twym jeńcem, sługą, zdając mir lub wojnę
Na twoją łaskę.
Kleopatra. Przetnij mi sznurówkę —
Nie, Charmion, zostaw — Mdleję, znów mi lepiej,
To jak twa miłość.
Antoniusz. Ja od serca mówię,
Więc ufaj tej miłości, która zniosła
Stanowczą próbę.
Kleopatra. To mi Fulwia radzi.
Wiesz co, twarz odwróć, rozpłacz się do woli,
A potem mię pożegnasz, ja poczytam
Te łzy za swoje. Scenę tak odegraj
Z królewską sztuką, by mi się zdawała
Najszczerszą prawdą.
Antoniusz. Krew rozpalasz we mnie.
Kleopatra. Mógłbyś grać lepiej, lecz to już uchodzi.
Antoniusz. Dość, na ten miecz —
Kleopatra. I tarczę. — Coraz piękniej.
Lecz jeszcze wznieść się możesz. Patrzaj, Charmion,.
Jak Alcyd rzymski nam przedstawia dzielnie
Gniew swego przodka.
Antoniusz. Żegnam.