Strona:Dzieła Wiliama Szekspira T. II.djvu/254

Ta strona została przepisana.
246
ANTONIUSZ I KLEOPATRA.
(Cezar wchodzi z Agrypą i Mecenasem).

Antoniusz. Jeżeli zgoda stanie, w trop za Partem:
Słyszałeś, Wentydyuszu.
Cezar (do Mecenasa). Zbyć to żartem?
Agrypy się zapytaj.
Lepid. Przyjaciele,
Gdy nas tu łączą tak przeważne cele,
Niech wszelki spór ucichnie. Krzywdy zgasną
W mgle zapomnienia. Kto urazę własną
Zbyt szumnie głosi, ten chcąc goić blizny
Popełnia mord. A więc na cześć ojczyzny,
(Na to uczucie pierwsze i najżywsze)
Lżejszemi słowy trącim co drażliwsze,
By ran tych nie zajątrzyć.
Antoniusz. To przestroga.
Na czele wojska, przed spotkaniem wroga,
Takbym przemówił.
Cezar. Witaj nam w stolicy.
Antoniusz. Nawzajem.
Cezar. Siądźmy.
Antoniusz. Siądź, Cezarze.
Cezar. Dzięki.
Antoniusz. Za złe mi masz, jak słyszę, co godziwem
Lub tylko mnie się tyczy.
Cezar. Byłbym śmiesznym
Gdybym za nic, lub za drobnostkę marną,
Miał mieć urazę, zwłaszcza też do ciebie.
Śmieszniejszym jeszcze, gdybym twe nazwisko
Wymienił z ubliżeniem, bez powodu.
Antoniusz. A w czem, Cezarze, pobyt mój w Egipcie
Miał cię obchodzić?
Cezar. Nie mniej i nie więcej
Niż ciebie tron mój w Rzymie. Przecież, jeśli
Tam zdrady knułeś, pobyt twój w Egipcie
Najmocniej mnie obchodził.
Antoniusz. Jakie zdrady?
Cezar. Myśl moją łatwo pojmujesz, po tem wszystkiem
Co mię spotkało. Brat twój, żona twoja,
Walczyli ze mną, ich zawiści ku mnie
Tyś był przyczyną, ty wojennem hasłem.