Strona:Dzieła Wiliama Szekspira T. II.djvu/262

Ta strona została przepisana.
254
ANTONIUSZ I KLEOPATRA.

Twój drży, blednieje, gaśnie; ja ci radzę
Pół-światem się rozdzielić.
Antoniusz. Nie mów tego.
Wieszcz. Nikomu, nigdy, prócz samemu tobie.
Gdy gracie z sobą, tak mu szczęście służy,
Żeś pewien przegrać, choć przy wyższej stawce.
On zbije cię po ciemku: w jego świetle
Twój promień znika. Mówię ci raz jeszcze,
Twój duch się trwoży przed. Cezara duchem.
Gdy zdala, znów mężnieje.
Antoniusz. Idź do licha.
Wentydyuszowi powiedz, że go czekam; —

(Wieszcz wychodzi).

Na Partów ruszy. — Gusła czy przypadek,
Powiedział prawdę: los mu wiecznie sprzyja;
I w każdej grze, rachuby moje pełzną
Przed jego szczęściem. Rzucam kość, wygrywa.
Koguty jego wciąż dławiły moje,
Gdy zakład stał na rów ni; a przepiórki
Nad memi się znęcały. Do Egiptu!
I choć przyjąłem ślub dla zgody państwa.
Wentydyusz (wchodzi). Mój duch swobodny wstydzi się poddaństwa. —
Na Partów, bracie; żagiel dziś rozwiniesz;
Krassusa śladem, pomścisz go lub zginiesz.



SCENA CZWARTA.
Tamże. Ulica.
LEPID, MECENAS i AGRYPA.

Lepid. Nie trudźcie się już dalej, bardzo proszę,
Przyspieszcie raczej odjazd.
Agrypa. Skoro mąż jej
Z Oktawią się rozłączy, wnet wyruszym.
Lepid. Aż oba się zjawicie w stroju Marsa,
Tak wam do twarzy, żegnam.
Mecenas. Jak miarkuję
Z długości tej przeprawy, pod Miceną
My pierwsi staniem.