Strona:Dzieła Wiliama Szekspira T. II.djvu/263

Ta strona została przepisana.
255
AKT DRUGI. SCENA CZWARTA.

Lepid. Pochód wasz jest krótszy;
Mój jest półkolem, więc dwa dni zyskacie.
Bywajcie zdrowi.
Mecenas i Agrypa. Szczęść Minerwo, bracie.

(Wychodzą).
SCENA PIATA.
W Aleksandryi. U Kleopatry.
KLEOPATRA, CHARMION, IRAS i ALEKSAS.

Kleopatra. Muzyki, Mardyan? śpiew to pokarm cienki
Tych, co miłości łakną
Służące. Hej, piosenki!

(Mardyan wchodzi).

Kleopatra. Nie, co innego; Charmion: do kręgielni.
Charmion. Mnie ram ię boli, są tu gracze dzielni,
Naprzykład Mardyan.
Kleopatra. Grać z eunuchem jedno,
Co grać z kobietą. — Chcesz mię bawić biedną?
Mardyan. Chcę, byłem zdołał.
Kleopatra. Mniejsza o tw e chęci.
Gdy w grze swej aktor da mi znak pamięci,
Niezdolność mu przebaczam. Już nie trzeba. —
Do rzeki, Charmion — tam, w odblasku nieba,
Przy dźwięku lutni, chcę zarzucać wędę
Na złote płocie; kłuć haczykiem będę
Ich śliskie skrzela, i przy każdej rybie
Zdobytej, myśląc, że kochanka zdybię,
Wyrzeknę: Znów cię trzymam!
Charmion. Śmiech był tani,
Gdy łowiąc z nim o zakład, nurek pani
Soloną rybę przypiął mu do wędki,
A on wyciągnął.
Kleopatra. Gdzież ten czas tak prędki —
Te dnie przymówek, aż w nim gniew zapłonął,
Bezsenne noce śmiechu, aż ochłonął;
Gdy podciętego, z ranną mgłą jutrzenki,
Składałam w łoże, ścieląc nań sukienki,