Strona:Dzieła Wiliama Szekspira T. II.djvu/265

Ta strona została przepisana.
257
AKT DRUGI. SCENA PIĄTA.

To „przecież“, to jak strażnik, co wygrzebie
Złoczyńcę z pod pręgierza. Proszę ciebie,
Zbierz we dwa słowa zapas twej powieści,
Złe razem z dobrem. Cezar z nim się pieści;
On zdrów, powiadasz; i dodajesz: wolny.
Posłaniec. Już wolnym nie jest; tegom rzec niezdolny,
Bo związał się z Oktawią.
Kleopatra. W jakiej sprawie?
Posłaniec. W tej, skąd się rodzim.
Kleopatra. Żonę ma, Oktawię?
Posłaniec. Tak jest.
Kleopatra. Patrz, Charmion, bladość mię powlekła. —
Niech wszystkie zmory porwą cię do piekła!

(Bije go i rzuca o ziemię).

Posłaniec. Ach, zmiłuj się.
Kleopatra. Co mówisz? — Masz, ty trupie,

(znowu go uderza).

Precz stąd, wisielcze! oczy ci wyłupię,
O ziemię rzucę, włos ci każę zgolić,

(tarza go za włosy).

Oćwiczyć drutem, rozciąć i nasolić
W kipiącym occie.
Posłaniec. Pani, jam niewinny,
Jam doniósł tylko, ślub im dał kto inny.
Kleopatra. Mów, że tak nie jest, dam ci z mej potęgi
Udzielny kraj, majątek: a twe cięgi
Wystarczą za to, żeś mię zwiódł nikczemnie;
Obdarzę cię tem wszystkiem, coś odemnie
Wyżebrać pragnął.
Posłaniec. On jest —
Kleopatra. Co? ja czekam.
Posłaniec. Żonaty.
Kleopatra. Zginiesz, łotrze!

(dobywa sztylet).

Posłaniec. Nóż! uciekam.

(Wybiega).

Charmion. Łaskawa pani, przebacz, to ciemięga.
Kleopatra. Są więksi głupce, których grom dosięga. —
Niech Egipt Nil zaleje; niech wyrzuci