Strona:Dzieła Wiliama Szekspira T. II.djvu/288

Ta strona została przepisana.
280
ANTONIUSZ I KLEOPATRA.

Nierówną walkę, więc ustąpił śmiało,
Tak z nim dziś uczyń.
Enobarbus. Nędzne masz osady,
Majtkowie to mulnicy lub żniwiarze,
Spędzeni pod naciskiem, gdy u niego
Są ci, co dawniej bili się Z Pompejem.
Ich statki zwrotne, twoje są przysiadłe,
Bez hańby więc odmówisz morską walkę,
Gdy stajesz mu na lądzie.
Antoniusz. Nie, na morzu.
Enobarhus. Przezacny wodzu, sam niweczysz przeto
Stanowczą wyższość, jaką masz na lądzie,
Rozdzielasz zastęp twój, złożony zwłaszcza
Z piechoty bitnej, tracisz bez użytku
Tak słynną twą świadomość, i pomijasz
Jedyną pewną drogę do zwycięstwa,
By wszystko rzucić na bezdenną szalę
Zwodniczych nurtów.
Antoniusz. Nie, na morzu sprawa.
Kleopatra. Sześćdziesiąt statków ja postawię w rzędzie.
Antoniusz. Spalimy nadmiar floty, co zostanie,
Z osadą pełną, pod przylądkiem Actium
Rzucimy na Cezara; po przegranej,

(Posłaniec wchodzi).

Dopiero rzecz na lądzie. — Co mi niesiesz?
Posłaniec. Wieść była słuszną. Cezar jest w pobliżu,
A Toryn wzięty.
Antoniusz. Co, już? niepodobna,
I z całem wojskiem? — Niech Kanidyusz weźmie
Legionów dziewiętnaście i dwanaście
Tysięcy jazdy, my na statek z tobą.

(Wchodzi Skarus).

Tetydo piękna! — Skarus, zbliż się śmiało!
Skarus. Prześwietny wodzu, chroń się walki morskiej,
Nie wierz spróchniałym deskom. Masz w usłudze
Ten miecz, te moje blizny! Niech tam kaczki
Egipskie lub Fenickie nurkiem płyną,
My zwykliśmy po ziemi, co nas płodzi,
Krok w krok za wrogiem stąpać.