Plecy czerwone, a oblicza blade
Z trwogi i znoju. Wróćcie do ataku,
Albo do wszystkich piorunów, porzucę
Nieprzyjaciela, a rzucę się na was;
Podnieście głowy! Poprawcie się! Jeśli
Śmiało natrzecie, zagnamy ich nazad
Między ich baby, tak jak oni teraz
Do tych przekopów nas odparli.
Bramy otwarte: wesprzyjcie mnie teraz!
Szczęście otwiera je idącym naprzód,
Nie tym, co podle tył podają. Za mną!
Pierwszy żołnierz. Szalona śmiałość! Nie głupim pójść za nim.
Drugi żołnierz. Ani ja.
Trzeci żołnierz. Patrzcie, zatrzasnęli bramę!
Wszyscy. Będzież mu ciepło! Przepadł, ani wątpić.
Larcyusz. Co się z Marcyuszem stało?
Wszyscy. Zginął pewnie.
Pierwszy żołnierz. Zdążając krok w krok za pierzchającymi,
Wszedł z nimi razem do miasta, w tem nagle
Zamknięto bramy. Został się sam przeciw
Całej załodze.
Larcyusz. O, szlachetny mężu!
W tobie jest lepszy hart, niż w mieczu twoim,
Choć on ze stali; kiedy on się zgina,
Ty się wyprężasz. Opuszczono ciebie!
Rubin, tak wielki jak ty, obok ciebie
Straciłby wartość. Tyś był wojownikiem
Szkoły Katona, nie tylko prawicą
Dzielnym i strasznym, lecz i siłą wzroku
I brzmieniem głosu, do gromu podobnem,
Takeś przerażać umiał nieprzyjaciół,