Kajem Marcyuszem Koryolanem. —
Noś ten dodatek godnie aż do śmierci!
Wszyscy. Niech żyje Kajus Marcyusz Koryolanus!
Koryolan. Idę twarz obmyć, zobaczycie potem,
Czy mnie ta nazwa rumieni. Przyjmijcie
Dzięki tymczasem. — Konia twego, wodzu,
Rad będę dosiąść i przez całe życie,
Jako pióropusz na szyszaku nosić
Na czele mych nazw ten drogi dodatek,
Który od ciebie otrzymałem.
Kominiusz. A teraz idźmy do namiotów spocząć
Po trudach, wprzódy trzeba nam jednakże
Wysłać do Rzymu listy z doniesieniem
O odniesionem zwycięstwie. — Larcyuszu,
Tobie wypada powrócić do Koryol;
Przyślesz nam stamtąd do Rzymu przedniejszych
Obywateli, celem traktowania
Z nimi o własnem ich dobru i naszem.
Larcyusz. Wypełnię, wodzu, co każesz.
Koryolan. Bogowie
Naigrawać się ze mnie zaczynają.
Ja, com przed chwilą odrzucił ofiarę
Książęcych darów, zniewolony jestem
Udać się z prośbą do mojego wodza.
Kominiusz. Z góry już masz jej skutek. — O cóż idzie!
Koryolan. Zdarzyło mi się w Koryolach, przed laty,
Nocować w domu pewnego biedaka,
Który mię przyjął gościnnie. Ten człowiek
Zostawszy dzisiaj pojmany przez naszych,
Zawołał na mnie, ale wzrok mój wtedy
Widział przed sobą tylko Aufidyusza,
I gniew zagłuszył litość w mojem sercu.
Proszę cię teraz, wodzu, puść na wolność
Tego biedaka!
Kominiusz. O! ta prośba godną
Jest ciebie! Choćby ten człowiek był mego
Brata zabójcą, zostałby natychmiast
Tak jak wiatr wolnym. — Uwolń go, Tytusie.