Strona:Dzieła Wiliama Szekspira T. II.djvu/45

Ta strona została przepisana.

dnie? I cóżby wasze ślepe przenikliwoście mogły sprostować, jeżeli dokładnie jestem znany?
Brutus. No, no, już my Waćpana dobrze znamy.
Meneniusz. Nie znacie ani mnie, ani siebie, ani niczego zgoła! Dumni jesteście z tego, że czereda gnojków czapice zdejmuje przed wami i nogami wam uniżenie wierzga; marnujecie drogie przedpołudnie, słuchając sprawy między przekupką i tandeciarzem, a potem odraczacie mizerny spór o trzy grosze na drugi dzień audyencyi. Jeżeli was przy słuchaniu stron kolka zażgnie, wykrzywiacie się jak maszkary, podnosicie czerwoną flagę ku zniecierpliwieniu najspokojniejszych, i chwytając się za brzuch zostawiacie spór zawikłany bardziej, niż był przed wprowadzeniem. Jedyna zgoda, do której przyprowadzacie strony, na tem zależy, że i tych i owych nazwiecie szelmami. Jesteście czworonożną szajką dziwnego nabożeństwa.
Brutus. No, no, no, wiadomo każdemu, że Waszmość jesteś lepszym śmieszkiem u stołu, niż potrzebnym sprzętem w Kapitolu.
Meneniusz. Kapłani nawet muszą się stać trefnisiami w towarzystwie tak śmiesznych, jak wy, kreatur. Kiedy się wam zdarzy jako tako mówić w jakiej materyi, to jeszcze i wtedy wasza mowa nie warta poruszenia bród waszych, a wasze brody nie zasługują na nic szlachetniejszego po śmierci, jak żeby niemi wypchać poduszki gałganiarza lub utkać z nich derę dla osła. Mimo tego utrzymujecie, że Marcjusz jest dumny, on, którego wartość lekko oceniona przewyższa wartość wszystkich poprzedników waszych w rumel wziętych od czasów Deukaliona, chociaż może najlepsi z nich z ojca na syna pełnili urząd oprawców. Dobranoc moi przezacni pasterze plebejskiej trzody, dłuższa rozmowa z wami mogłaby mi mózg zarazić; pozwalam sobie pożegnać was.

(Brutus i Sycyniusz oddalają się w głąb sceny).
(Wolumnia, Wirgilia, Walerya i kilka innych niewiast wchodzą).

Witajcie piękne, szlachetne niewiasty. Gdyby luna, była ziemianką, śmiałoby mogła obok was stanąć. Gdzież to tak niecierpliwie wzrok posyłacie?