Oblektamentów wam nie da. Z tem wszystkiem
Bądźcie nam całem sercem pozdrowieni,
Chwastem nazwijmy chwast, a błędy głupców
Głupotą.
Kominiusz. Dobrze mówisz.
Koryolan. Tak jak zawsze.
Herold. Dalej, mężowie!
Koryolan (do matki i żony). Podajcie mi dłonie!
Nim mnie dach domu naszego ocieni,
Musze odwiedzić zacnych patrycyuszów,
Od których obok pozdrowień, zaszczytny
Dank otrzymałem.
Wolumnia. Dożyłam spełnienia
Życzeń mych, nawet marzeń, jednej tylko
Brak jeszcze rzeczy, a i tej zapewne
Rzym względem ciebie ziścić nie zaniedba.
Koryolan. Bądź przekonaną, matko, że wolałbym
Być po swojemu sługą, niż panować
Po służalczemu.
Kominiusz. Idźmy na Kapitol.
Brutus. Wszystko, co żyje, o nim tylko mówi.
Kto ma wzrok słaby, okulary wkłada,
Aby go ujrzeć. Świegotliwa niańka
Pozwala dziecku zanieść się od krzyku.
A plecie o nim; lada pluch skręciwszy
Najdroższą szmatę koło szyi, idzie
Piąć się na mury i gapić na niego;
Wystawy domów, przyźby, okna, ganki
Upstrzone, gną się dachy, na facyatach
Okraczkiem siedzą żyjące facyaty,
Tem tylko jednem do siebie podobne,
Że wszystkie oczy wytrzeszczają. Rzadko
Napotykani Flaminowie drą się
Pośrodkiem tłumów, i zaledwie dysząc,
Szukają sobie miejsca wśród motłochu.
Nasze zazwyczaj zakwefione damy
Podają śmiało swoje delikatne
Różą i lilią jaśniejące lica