Strona:Dzieła Wiliama Szekspira T. II.djvu/69

Ta strona została przepisana.

Larcyusz.Żeście się już nieraz
Starli samowtór, że nie ma na świecie
Rzeczy, którąby nienawidził bardziej,
Niż ciebie i że gotów oddać wszystkie
Swoje dostatki, bez nadziei zwrotu,
Byleby tylko mógł się wreszcie nazwać
Twoim zwycięzcą.
Koryolan.Jest więc teraz w Ancyum?
Larcyusz. Tak, w Ancyum.
Koryolan.Radbym go pójść tam odwiedzie
I nienawiści jego odpowiedzieć. —
A teraz, witaj nam. Tytusie! —

(Sycyniusz i Brutus wchodzą).

Patrzcie!
Są to tak zwani trybunowie ludu,
Języki gminnej gęby. Gardzę nimi,
Bo się dmą w sposób wzburzający wszelką
Szlachetną flegmę.
Sycyniusz.Ani kroku dalej!
Koryolan. Co to jest?
Brutus.Dalej iść byłobo zgubnem:
Nie idźcie dalej.
Koryolan.Co znaczy ta zmiana?
Meneniusz. Skąd powód?
Kominiusz.Czyliż on nie zyskał wotów
Szlachty i ludu?
Brutus.Nie zyskał ich jeszcze.
Koryolan. Miałżem wiec głosy żaków?
Pierwszy senator.Trybunowie
Nie brońcie mu iść na rynek: odstąpcie.
Brutus. Lud jest rozżarty na niego.
Sycyniusz.Ogólny
Wybuch nastąpi, jeśli się ukaże.
Koryolan. To więc lud waszą jest trzodą? — I na cóż
Głos jest udziałem tych, co go wydają
I zaprzeczają go natychmiast? — Jakaż
Jest wasza funkya? Jesteście ich gębą,
Czemuż ich zębów nie trzymacie w karbach?
Podbechtaliście ich?
Meneniusz.Miarkuj się, miarkuj!