Strona:Dzieła Wiliama Szekspira T. II.djvu/76

Ta strona została przepisana.

Sycyiliusz. Jesteście w punkcie utracenia swobód,
Marcyusz chce je wam odjąć, ten sam Marcyusz,
Coście go świeżo zanominowali
Konsulem.
Meneniusz. Fuj, fuj, fuj! nie jestto gasić,
Ale rozżarzać pożar.
Pierwszy senator.Burzyć miasto
I wszystko z ziemią równać.
Sycyniusz.Czemże innem
Jest miasto, jeśli nie ludem?
Obywatele.To prawda,
To szczera prawda, lud stanowi miasto!
Brutus. Za zezwoleniem wszystkich zostaliśmy
Urzędnikami ludu.
Obywatele.Tak, i nadal
Pozostaniecie nimi.
Meneniusz.Jako tacy
Powinnibyście także postępować.
Koryolan. Tak postępować jestto siać zniszczenie,
Z fundamentami równać szczyty gmachów
I wszystko, co się znakomicie wznosi,
Grzebać w zwaliskach.
Sycyniusz.Godzien śmierci za to.
Brutus. Albo się mamy utrzymać przy władzy,
Albo ją mamy utracić. — W imieniu
Tej części ludu, która nas obrała
Stróżami swoich praw, dekretujemy
Marcyusza godnym śmierci.
Sycyniusz.Niech więc będzie
Zaprowadzony, na Tarpejską skałę
I z niej zstrącony, w przepaść.
Brutus.Edylowie,
Weźcie go!
Obywatele. Poddaj się, poddaj, Marcyuszu.
Meneniusz. Posłuchajcie mnie, trybunowie, słowo,
Nie, tylko słowo.
Edylowie.Cicho, cicho!
Meneniusz.Bądźcie
Takimi, jak się wydajecie, to jest