Strona:Dzieła Wiliama Szekspira T. II.djvu/84

Ta strona została przepisana.

Czem może jedno drugiem u zaszkodzić
W czasie pokoju, że je w nim rozdzielasz?
Koryolan. Przestańcie, matko.
Meneniusz.Dobre zapytanie.
Wolunmia. Jeśli na wojnie zgadza się z honorem,
Wydawać się tem, czem się w gruncie nie jest,
I k’temu zręczność przyzywać na pomoc:
Dlaczegożby mniej miało być godziwem,
Honor z zręcznością spleść w czasie pokoju,
Kiedy tak wojna jak pokój zarówno
Obu tych zalet wymaga?
Koryolan.O! matko,
Dlaczegóż przy tem obstajesz?
Wolumnia.Bo teraz
Masz się odezwać do ludu nie wedle
Własnego zdania i poszeptu serca,
Ale takiem i słowy, które będą
Języka twego nieprawemi dziećmi;
Głoskami, które z przekonaniem twojem
Nie będą nic mieć wspólnego. Nie bardziej
Ci to ubliży, niż wejście do miasta
Wskutek uprzejmej odezwy, bez czego
Nie uniknąłbyś niebezpieczeństw walki
I krwi rozlewu. Byłabym zaiste
W sprzeczności z sobą, gdybym się wahała
Tak honorowo postąpić w potrzebie,
W którejby los mój i moich najbliższych
Był narażony. W tej potrzebie teraz
Jestem ja, żona twa, syn, szlachta, senat —
A ty ludowi wolisz pokazywać
Zmarszczone czoło, niż pozorny uśmiech,
Którymbyś kupić mógł jego przychylność
I zabezpieczyć tem samem nas wszystkich
Od nieochybnej ruiny.
Meneniusz.Szlachetna
Matko Rzymianko! — Pójdź, pójdź z nami; przemów
Do nich uprzejmie: tym sposobem zdołasz
Nietylko zakląć złe dziś nam grożące,
Lecz i odzyskać to, cośmy stracili.