Wolumnia. Niech czarna
Zaraza spadnie na ten lud i wszystkie
Warsztaty jego przepadną!
Koryolan. Cóż z tego?
Będą mnie cenić, gdy mnie mieć nie będą.
Matko! zbierz w sobie ów duch, za którego
Wzniosłem natchnieniem mawiałaś mi nieraz,
Że gdybyś była żoną Herkulesa,
Byłabyś była część jego prac wzięła
Na swój rachunek, aby tym sposobem
Ulżyć mężowi trudów. — Kominiuszu,
Nie smuć się, bądź zdrów! — Żono moja! matko!
Żegnam was! jeszcze mi będzie się szczęścić.
I ty mój stary, wierny Meneniuszu!
Łzy twoje słońsze są, niż łzy u młodych,
Mogą ci strawić wzrok. — Dawny mój wodzu
Widziałem nieraz twoją nieugiętość,
I tyś był nieraz świadkiem takich rzeczy,
Na których widok serce mogło stwardnąć,
Powiedz tym smutnym niewiastom, że szlochać
Nad nieszczęściami nieuniknionemi,
Równie jest zdrożnem, jak z nich się naśmiewać.
Matko! wiesz dobrze, że niebezpieczeństwa
Moje kończyły się dotychczas zawsze
Twoją pociechą: ufaj w to i nadal.
Chociaż sam jeden idę w świat, (jakoby
Do odludnego legowiska smoka,
Który do koła szerzy postrach, wszakże
Bardziej w podaniach, niż w rzeczy istnieje),
Nie myśl na chwilę, by syn twego łona
Albo się kusił przejść dane granice,
Albo się kiedykolwiek dał uwikłać
W sidła przewrotnych praktyk.
Wolumnia. Drogi synu!
Gdzież się chcesz udać? Weź z sobą na jaki
Czas Kominiusza, postanów coś naprzód,
Zamiast się puszczać na dzikie koleje
Ślepego trafu.
Koryolan. Bogom się oddaję.
Strona:Dzieła Wiliama Szekspira T. II.djvu/94
Ta strona została przepisana.