Kominiusz. Ja cię przez miesiąc nie opuszczę, razem
Będziemy radzić, gdzie stale zamieszkasz,
Abyś mógł słyszeć o swoich i oni
Wzajem o tobie, a gdy czas nastręczy
Sposobną porę, w którejbyś mógł wrócić,
Abyśmy wtedy nie potrzebowali
Pojedynczego po szerokim świecie
Szukać człowieka i nie utracili
Korzyści, które nieobecnych zawsze
Chybiają.
Koryolan. Bądźcie zdrowi! — Kominiuszu!
Jesteś już letni i syty wojennych
Biesiad: nie tobie tułać się po świecie
Z kimś, co ma jeszcze niestargane siły;
Przyjmuję twoje towarzystwo tylko
Do bramy. — Luba żono, droga matko,
Cni przyjaciele, pójdźcie! Jak odejdę,
Poślijcie za mną nieme pożegnania
I uśmiechnijcie się. Pójdźcie! choć będę
Zdaleka od was, zawsze mieć będziecie
Odemnie wieści i nigdy inaczej
Nie usłyszycie o mnie, jak w sposobie
Godnym przeszłości mojej.
Meneniusz. To mi mowa:
Aż miło słuchać! — No, no, dość już tego;
Idźmy, otrzyjmy łzy! — Gdybym mógł ztrząsnąć
Jakich dziesiątek lat z tych starych kości,
Wszędziebym poszedł za tobą.
Koryolan. Daj rękę:
Idźmy.
Sycyniusz. Każ im się rozejć; już go nie ma w mieście:
Nie posuwajmy się dalej. — Stronnicy
Jego ze szlachty krzywo na nas patrzą.