Nazwę go Piotrem. Bo imiona ludzkie,
Przy nowej części, wylatują z głowy,
I przy tej zmianie pomnieć je, to znaczy
Nie mieć powagi, zbyt być popularnym.
Dziś i wojażer, z piórkiem swem od zębów.
Siądzie za stołem mojej Wielmożności.
I gdy mój brzuch rycerski się napełni,
Ssąc sobie zęby, zacznę rozpytywać
Wymuskanego podróżnika. „Cóż tam?
Kochany panie!“ (wsparłszy się na łokciu,
Rozpocznę). „Chciałbym prosie cię, mój dobry!“
Mówi pytanie; tuż odpowiedź pójdzie
Prędko i prosto, jak w elementarzu.
„Wielmożny Panie!“ powie tu odpowiedź,
„Jak Pan rozkaże, gotów jestem służyć“.
„Nie, Dobrodzieju!“ rzeknie zapytanie.
„Owszem z ochotą“... Tak więc nim się dowie
Odpowiedź, czego od niej chce pytanie,
(Podając sobie wzajem komplementa,
O Alpach paplać i o Apeninach,
O Pireneach i o Po), ciągniemy
Rzecz naszą dalej do wieczerzy samej.
I to jest właśnie wyższe towarzystwo,
Takim, jak mój, umysłom przyzwoite.
Bo ten bękartem będzie swego czasu,
Kto nie przesiąknie tą przyzwoitością.
(Ja nim zostanę, choć się nią przejmuję),
I to nie w sukniach i w delikatności,
W zewnętrznej formie, w powierzchownej krasie...
Lecz w szczerej chęci przygotowywania
Trucizny, coby słodką, słodką była
Dla zębów wieku. Tego się wyuczę,
Nie żebym drugich chęć miał oszukiwać,
Lecz żebym sam uniknął oszukaństwa.
To mi oczyści ścieżkę wyniesienia.
Cóż to za pani w męskiej sukni spieszy?
Poczta w spódnicy. Czyliż nie ma męża,
Któryby przed nią trąbił?
Ach! niestety!