Lord sędzia. Oby mu niebo zesłało lepszego towarzysza.
Falstaf. A jego towarzyszowi lepszego księcia. Bo ja nie mogę od niego się odżegnać.
Lord sędzia. Najjaśniejszy pan raczył obmyślić dla nich pożegnanie. Słyszałem, że król was wysyła z księciem Janem Lankaster przeciwko arcybiskupowi i hrabi Nortumberland.
Falstaf. Tak, dzięki słodziutkiej i zawsze gotowej wyobraźni waszej dostojności. Ale pomyślcie o modlitwie, w której się tylko umizgacie do swojej omdlałej i wiecznie uśmiechającej się ciszy domowej, ażeby dwa wojska nieprzyjazne nie zeszły się z sobą w dzień gorący; bo na mój honor, że nie biorę z sobą więcej nad parę koszul i nie myślę potnieć nadzwyczajnie. Jeśli więc zdarzy się upał w dzień bitwy, Dżon Falstaf ma przedewszystkiem obowiązek bronienia się od suchej śmierci, i będzie musiał wywijać tylko butelką. Ze też zaledwie jakie niebezpieczeństwo wynurzy głowę, jużem na placu: przecież nie zawsze mnie mieć będą, i jam śmiertelny! Ale to już jest nieuleczona przywara Anglików, że jeśli mają coś dobrego, to potrzeba, czy nie, szarzają się niem wszędzie. Jeśli więc koniecznie tak wam się podoba milordzie, wenerować mię starym, to raczcież mię przynajmniej zostawić w pokoju. Dałby Bóg, ażeby moje imię, mniej niż jest, było strasznem nieprzyjacielowi! Wolałbym tysiąc razy, ażeby mnie rdza przejadła aż do szpiku, niż co mam stopnieć i w nic się obrócić od tego ustawicznego ruchu.
Lord sędzia. Bądź dobrym, prawym, sir Dżonie i Bóg pobłogosławi waszą wyprawę.
Falstaf. A wy, milordzie, raczycie mi pożyczyć tysiączek gwineów na potrzeby wojenne?
Lord sędzia. Ani feniga, ani feniga. Zbyt jesteś niecierpliwym sir Dżonie do noszenia krzyżów. Bądź zdrów sir Dżonie i pozdrów odemnie mojego krewnego Westmorlanda.