Strona:Dzieła Wiliama Szekspira T. III.djvu/306

Ta strona została przepisana.
298
KRÓL HENRYK IV. CZĘŚĆ DRUGA.

Poins. Chciałbym zapewne, aby ona nie doznała gorszego losu. Ale nie mówiłem nigdy o tem ani słowa.
Henryk. Otóż jak marnie czas tracimy, a duchy mędrców śmieją się tymczasem patrząc na nas z obłoków. Więc twój pan tu w Londynie?
Bardolf. Tak, milordzie.
Henryk. Gdzież on wieczerza? Czy stary dzik tyje ciągle na jednem legowisku?
Bardolf. Na dawnem miejscu, milordzie, w 1stczyp.
Henryk. Któż mu dotrzymuje towarzystwa?
Bardolf. Efezowie, milordzie, z dawnego kościoła.
Henryk. Są między nimi kobiety?
Bardolf. Nie ma innych, milordzie, prócz starej mistris Żwawskiej i mistris Doroty Tear-sheet.
Henryk. Cóż to za jawnogrzesznica?
Giermek. Kobieta wcale przyzwoita, milordzie, jakaś bliska krewna naszego pana.
Henryk. Ha! ha! krewna! Co, jeślibyśmy Edwardzie zeszli znienacka to rodzeństwo przy wieczerzy?
Poins. Jam twój cień, mój książę! idę za tobą.
Henryk. Bardolfie i ty chłopcze, ani słowa przed waszym panem, żem ja w Londynie. Oto wam za milkliwość!
Bardolf. Jam bez języka, milordzie.
Giermek. A ja swój potrańę powstrzymać.
Henryk. Bądźcie zdrowi!

(Bardolf i giermek wychodzą).

— Ta Dorota Tear-sheet musi to być coś brukowego...
Poins. Jak jedna z ulic naszego poczciwego Londynu.
Henryk. Jakby to zrobić, gdybyśmy mogli dziś widzieć Falstafa w jego przyrodzonej postaci, nie będąc sami widzianymi?
Poins. Przywdziejmy kurtki i skórzane fartuchy fagasów, i usługujmy mu do stołu.