Strona:Dzieła Wiliama Szekspira T. III.djvu/313

Ta strona została przepisana.
305
AKT DRUGI. SCENA CZWARTA.

Pistol. Więc wyzywam was mistris Doroto!
Dorota. Mnie? Taki obdartus, łotr, hołysz, co ledwie ma koszulę na grzbiecie. Że się obejdzie, to obejdzie! Jam nie dla takich, jak asan!
Pistol. Przecięż znamy się z sobą miss Doroto!
Dorota. Precz, sam rzezimieszku, rzeźniku! Jeśli mi jeszcze raz piśniesz, to niech mi wypadnie z rąk kieliszek, jeśli ci nie obetnę uszu, tym samym nożem, którym ty odrzynasz kalety. Łotr, pijak, zawadyak! I on, już proszę, tytułuje się panem! I jakieś dwa sznurki przypiął do ramion! Patrzcie go!
Pistol. E, co za taką potwarz, to niech już mię licho, jeśli nie przebiję na wylot — twojej chusteczki!
Falstaf. Dość tego Pistolu! Nie chciałbym, abyś odszedł od nas po prostu: wyleć więc sobie raczej jak pistoletowa kula, wystrzel!
Oberżystka. Ach nie! nie tu, panie kapitanie Pistol! nie strzelaj tu kochany panie kapitanie!
Dorota. Co on kapitan! Bezczelny, potępiony chłystku, nie wstydzisz-że się nazywać kapitanem! Jeśliby kapitanowie podobnie jak ja myśleli, tobyś usnął pod chłostą, za takie samozwaństwo! Ty, ty kapitan! za to, żeś może zerwał czepek z jakiej tam bezbożnicy! Przeklęty wisielec! właśnie na kapitana przystało zajadać pieczoną marchew i gryczane kuchany! Te łotry gotowe są sponiewierać imię kapitana, tak jak sponiewierano imię platonicznej miłości. Kapitanowie powinniby dobrze nad tem pomyślić.
Bardolf. Proszę cię, odejdźmy stąd, kochany panie chorąży.
Falstaf. Jedno słówko, miss Doroto!
Pistol. Nie. Daję ci słowo, kapralu Bardolfie, że jabym ją teraz połknął ze złości: to pójść nie może płazem.
Giermek. Odejdź, odejdź, panie Pistol.
Pistol. Chciałbym ją widzieć wprzódy potępioną, w bagnie Plutona, w piekielnej głębinie, z Erebem i jego niecnemi mękami. Dajcie mi tu liniję i kątomierz. I precz mi z oczu szczekająca hałastro! —