alboż nie mamy tej (uderzając po szpadzie i ukazując potem na Dorotę) dusz-gubicielki?
Oberżystka. Kochany panie kapitanie Świstol! uspokuj się! Już tak późno, doprawdy! puść wodze swojemu gniewowi?
Pistol. Mam być spokojnym! I bardzo zaprawdę!
Bo czyliż stare szkapy pociągowe,
Albo juczone dardanelskie osły,
Co ledwie na dzień ściągną mil trzydzieści,
Cezarom równe, albo Hannibalom,
Lub Trojskim Grekom? Nie! niech zginą raczej
Z królem Cerberem! A że ryczą gromy,
Dbać o tę fraszkę?
Oberżystka. Na honor, kapitanie, to już nadto ostro.
Bardolf. Chodźmy kochany chorąży; to zakrawa na breweryę.
Pistol. Niech giną ludzie, jak psy i jak wilki,
Niech się korony rozdają jak szpilki,
Alboż nie mamy tej dusz-gubicielki?
Oberżystka. Zawierz mojemu słowu panie kapitanie, że nie ma tu tego, o czem napomykasz. Czyliżbym ja mogła w tem odmówić takiej osobie? Jeśli mam choć trochę łaski, uspokój się kochany panie kapitanie.
Pistol. Więc jedz i tyj mi Kallipoli gładka,
A dla nas wina!
Si fortuna me tormenta, sperato me contenta.
Bo czyż nam straszna salwa okrętowa?
O nie! niech daje nieprzyjaciel ognia!
A dla mnie wina! ty serce też tutaj! (kładnie szpadę).
I to już wszystko? A gdzież et caetera?
Falstaf. Pistol! chcę tu być spokojnym.
Pistol. Całuję wasze ręce rycerzu! Siedm gwiazd nam obu świeciło.
Dorota. Rzuć go ze schodów, tak żeby mu zaświeciło siedm kościołów. Nie mogę znieść paplaniny tego łotra!
Pistol. Rzuć go ze schodów! Doprawdy! Więc już się nie znamy na farbowanych lisach?