Strona:Dzieła Wiliama Szekspira T. III.djvu/325

Ta strona została przepisana.
317
AKT TRZECI. SCENA DRUGA.

Klemensowskiem, gdzie zapewne i dotąd jeszcze wspominają o trzpiocie niejakim Płytku.
Milczek. Podobno dawano wam wtedy imię świerszcza, Płytku.
Płytek. W kolegium nazywano mnie jak chciano, a jam też im płatał, co tylko chciano, i to wręcz i zaraz. Byli tam wtedy, pamiętam, mały Dżone Doit z Staffordshire, czarny Jerzy Bare, Franek Pikbone i Wilhelm Squele, czterej wisusy jakich zapewne nie było do koła w żadnem kolegium prawa. Zwietrzyć zwierzynę i dojść tropu, można powiedzieć, że znaliśmy się na tem, jak należy. Dżon Falstaf, teraz sir Dżon, był jeszcze wtedy małym chłopakiem, dość powiedzieć giermkiem przy Tomaszu Mowbray, księciu Norfolk.
Milczek. Ten sam, sir Dżon, który jest teraz naznaczonym do nas dla zaciągu żołnierzy?
Płytek. On sam, tenże sam, a nie inny. Patrzyłem na to, jak on pałką rozbił głowę Skoganowi, u samych wrót kolegium, proszę sobie tylko wyobrazić: taćki berbeć! pewnie nie większy. I tegoż samego dnia biliśmy się z niejakim panem Samsonem Stokflsh, ogrodnikiem, niemal na szkolnym dziedzińcu. To to były czasy! A teraz o kim człek nie wspomni ze swoich szkolnych kolegów, słyszysz tylko, że umarł.
Milczek. I nas spotka ta kolej.
Płytek. Ani chybi, co prawda, to prawda! Śmierć, jak powiada psalmista, dla wszystkich jest nieuchronną, wszyscy umrzeć muszą. Po czemu też para dobrych wołów płaciła się na jarmarku w Stamford?
Milczek. Jeżeli wyznać prawdę, nie byłem na tegorocznym jarmarku.
Płytek. O tak, śmierć jest nieuchronną. — A czy żyje jeszcze wasz ziomek, stary Double?
Milczek. Dawno umarł.
Płytek. Umarł! proszę, a tak tęgo strzelał z łuku. Jan z Gaunt lubił go bardzo, i wielkie przez niego wygrywał zakłady. Umarł! pst! on ci bywało trafi do celu o dwieście czterdzieści kroków, a dorzuci