Strona:Dzieła Wiliama Szekspira T. III.djvu/335

Ta strona została przepisana.
327
AKT CZWARTY. SCENA PIERWSZA.

Hastings. Już są posłani.
Arcybiskup. To bardzo dobrze.
Tymczasem, zacni towarzysze moi,
Winien wam jestem donieść, żem niedawno
Otrzymał listy od Nortumberlanda.
Są one treści dość zimnej, następnej:
Pragnął on bardzo — pisze mi — wystąpić
Na czele wojska, coby choć swą liczbą
Odpowiadało sławie jego domu,
Lecz gdy zbyt mało dało się zaciągnąć,
Zmuszonym został cofnąć się do Szkocyi,
Nim los zasprzyja i wzmoże go w siły.
Kończy modłami: abyśmy wyjść mogli
Sławnie z tej walki nie równej i strasznej.
Mowbray. A więc nadzieje na nim zasadzone,
Jakby nie były!

(Wchodzi posłaniec).

Hastings. No, jakież wieści?
Posłaniec. Z zachodniej strony, mniej stąd niż o milę,
W dobrym porządku idzie nieprzyjaciel,
I jak z przestrzeni o liczbie miarkować,
To będzie jakich trzydzieści tysięcy.
Mowbray. Właśnieśmy taką przypuszczali siłę,
Więc spieszmy spotkać ich w otwartem polu.

(Wchodzi Westmorland).

Arcybiskup. Jakiż tu idzie wódz w zupełnej zbroi?
Mowbray. Gdy się nie mylę, to lord Westmoreland.
Westmorland. Staję zuprzejm em pozdrowieniem wodza,
Księcia Jana Lankaster.
Arcybiskup. Witaj nam mile, lordzie Westmorland,
I mów bez trwogi: co cię tu sprowadza?
Westmorland. A więc me słowa, przewielebny panie,
Niech głównie waszej dotyczą osoby.
Jeśliby bunt ten, jakim zwykle bywa,
Był zbiegowiskiem próżniaczego tłumu,
Krwawem narzędziem rozwiozłej młodzieży,
I ciągnął z tłuszczą dzieci i żebraków,
Jeśliby, mówię, miał tę szpetną postać,
Jaką to ma zawsze, czyżby widziano
Męża kościoła i dostojnych lordów,