Hastings. Już są posłani.
Arcybiskup. To bardzo dobrze.
Tymczasem, zacni towarzysze moi,
Winien wam jestem donieść, żem niedawno
Otrzymał listy od Nortumberlanda.
Są one treści dość zimnej, następnej:
Pragnął on bardzo — pisze mi — wystąpić
Na czele wojska, coby choć swą liczbą
Odpowiadało sławie jego domu,
Lecz gdy zbyt mało dało się zaciągnąć,
Zmuszonym został cofnąć się do Szkocyi,
Nim los zasprzyja i wzmoże go w siły.
Kończy modłami: abyśmy wyjść mogli
Sławnie z tej walki nie równej i strasznej.
Mowbray. A więc nadzieje na nim zasadzone,
Jakby nie były!
Hastings. No, jakież wieści?
Posłaniec. Z zachodniej strony, mniej stąd niż o milę,
W dobrym porządku idzie nieprzyjaciel,
I jak z przestrzeni o liczbie miarkować,
To będzie jakich trzydzieści tysięcy.
Mowbray. Właśnieśmy taką przypuszczali siłę,
Więc spieszmy spotkać ich w otwartem polu.
Arcybiskup. Jakiż tu idzie wódz w zupełnej zbroi?
Mowbray. Gdy się nie mylę, to lord Westmoreland.
Westmorland. Staję zuprzejm em pozdrowieniem wodza,
Księcia Jana Lankaster.
Arcybiskup. Witaj nam mile, lordzie Westmorland,
I mów bez trwogi: co cię tu sprowadza?
Westmorland. A więc me słowa, przewielebny panie,
Niech głównie waszej dotyczą osoby.
Jeśliby bunt ten, jakim zwykle bywa,
Był zbiegowiskiem próżniaczego tłumu,
Krwawem narzędziem rozwiozłej młodzieży,
I ciągnął z tłuszczą dzieci i żebraków,
Jeśliby, mówię, miał tę szpetną postać,
Jaką to ma zawsze, czyżby widziano
Męża kościoła i dostojnych lordów,