Choćby tak działał gwałtownie jak tojad,
Choćby rozrywał, jak piorunujący
Rozrywa proszek,
Ks. Klarencyi. Będę pamiętał na twe słowa, panie.
Król. Czemuż nie jesteś dzisiaj z nim w Windsorze?
Ks. Klarencyi. Henryk — w Londynie obiaduje, ojcze!
Król. Któż tam z nim? nie wiesz?
Ks. Klarencyi. Poins i inni zwykli towarzysze.
Król. Ach! im żyżniejsza, tem obfitsza niwa
W chwasty i perze. I on, miły obraz
Mojej młodości, zbyt w nie obfituje!
Stąd też me smutki nie kończą się z śmiercią.
Serce krwawemi zachodzi mi łzami,
Gdy wyobrażam te dni obłąkania,
Ten czas zepsucia, jaki wy ujrzycie,
Gdy ja już zasnę z przodkami pospołu.
Ta z wszelkich względów wyzuta rozwiozłość,
Prócz krwi popędów, nie znająca radzców,
Gdy nigdzie w niczem nie spotka oporu,
Jakże rączemi skrzydły namiętności,
Poleci w przepaść, z której się nie dźwignie!
Warwik. Nazbyt daleko sięgasz wzrokiem panie.
Książę się stara zbadać towarzyszów,
Jak obcą mowę, której kto się uczy.
Powinien wiedzieć nawet gminne słowa,
By ich z pogardą mógł potem unikać.
Podobnież książę, gdy dojrzeje w latach,
Jak podłe słowa, odepchnie tę gawiędź,
I nic w pamięci od niej nie zatrzyma,
Prócz miaroskazu życia niższych stanów:
A tak skorzysta nawet ze zdrożności.
Król. Rzadko, by pszczoła plastr swój opuściła,
Nawet w szkielecie. Któż to? Westmoreland?
Westmorland. Zdrowia ci panie i niech pomyślności
Łączą się do tej, którą ci zwiastuje.
Książę Jan ręce całuje twe królu.
Mowbray, lord Jorku, Hastings, wszyscy wodze
Już są oddani pod surowość prawa:
A na tych miejscach, gdzie błyszczał miecz buntu,