Henryk. Nie, pozostanę, chcę czuwać przy królu.
Po cóż korona przy samem wezgłowiu,
Ta niespokojna towarzyszka łoża?
Świetna ułudo! szczerozłota trosko!
Ileż to razy trzymasz drzwi otwarte
Po całych nocach — a sen nie przychodzi!
Spi on z nią teraz, lecz nie tym snem zdrowia,.
Słodkim, głębokim, jakim w grubej czapce
Biedny wyrobnik przechrapie noc całą.
Wielkości! jakże tłoczysz swym ciężarem!
Jak droga zbroja, noszona w dzień znojny,
Co zabezpiecza lecz i pali ciało.
U wrot oddechu leży nieruchomie
Drobniuchny puszek. Gdyby on oddychał,
To wiotkie pierze chwiałoby się ciągle.
Panie mój drogi! ojcze ukochany!
Sen twój głęboki! o taki sen właśnie
Tylu już królów Anglii rozłączył
Z tem złotem kołem! — winienem ci ojcze
Łzy i głęboką wieczną boleść serca!
Natura, miłość i czułość synowska
Wypłacać dług ten będą drogi ojcze,
Zawsze i zawsze! — Tyś mi w długu śmiercią
Jako następcy krwi bezpośredniemu,
Winien królewską wędrowną ozdobę,
Ot tę koronę!
Strzedz jej będzie niebo,
I choćby siły połączone świata,
W jednej olbrzymiej skupiły się dłoni,
Ona nie wydrze mi tego dziedzictwa!
Mam je od ciebie i zostawię moim.
Król. Warwik! Humfry! Książę Klarencyi!
Ks. Klarencyi. Wszakże król wołał?
Warwik. Co każesz panie? I jakże się czujesz?