Strona:Dzieła Wiliama Szekspira T. III.djvu/54

Ta strona została przepisana.
46
KRÓL JAN.

Czy król angielski nie odpłynął, wszystkie
Szranki zwaliwszy na złość, na wstyd Francyi?
Ludwik. I to, co zdobył, umocował. Taka
Szybkość gorąca i roztropna, taki
Jasny porządek w sprawie tak burzliwej,
Był bez przykładu. Słyszał-że kto kiedy,
Czytał o bitwie takiej, jak dzisiejsza?
Król Filip. Zniósłbym z ochotą te pochwały Anglii,
Gdyby był przykład i dla naszej hańby.

(Wchodzi Konstancya).

Lecz patrzcie, kto to idzie? — grób dla duszy,
Co w swem wiezieniu ciasnem i duszącem
Wiecznego ducha mimowoli trzyma —
Proszę cię, Pani, oddal się stąd ze mną.
Konstancya. Patrzcież, o, patrzcie, co wasz pokój zrobił!
Król Filip. Pociesz się, dobra Pani: bądź cierpliwa.
Konstancya. Żadnej pociechy nie chcę, żadnej rady,
Prócz tej, co kończy wszelką radę, jedną
Wierną pociechę — śmierć. O miła śmierci!
Zdrowa zgnilizno! wonny smrodzie! powstań
Z twojego łoża nieskończonej nocy!
Ty jesteś wstrętem i postrachem szczęścia.
Ja ucałuję twe bezecne kości,
Swe oczy włożę pod twe brwi sklepione,
Twojem robactwem palce swe otoczę,
Prochem napełnię te oddechu wrota,
I jakby zgniłem stanę się straszydłem,
Przyjdź, zgrzytnij do mnie — powiem, że się
I pocałuję cię, jak żona. Wierny śmiejesz,
Nędzy kochanku! przybądź, przybądź do mnie!
Król Filip. O piękny żalu! — ucisz się, Konstancyo!
Konstancya. Nie, nie chcę, póki jeszcze tchu mi stanie
Krzyczeć i wołać. Gdyby mógł mój język
Być w ustach gromu, wstrzęsłabym świat cały,
I wstałby ze snu ten bezecny szkielet,
Którego słaby głos mój nie dochodzi,
Co gardzi zwykłem przyzywaniem.