Strona:Dzieła Wiliama Szekspira T. III.djvu/56

Ta strona została przepisana.
48
KRÓL JAN.

Kaina, który pierwszem był chłopięciem,
Do tego, który ledwie wczoraj westchnął,
Tak miłe dziecko się nie urodziło.
Lecz teraz robak smutku zje mój pączek,
Wrodzoną piękność spędzi z jego lica;
On się spróchniałym stanie, jak są duchy;
Sinym i chudym, jak jest dreszcz gorączki,
I takim umrze, takim zwartwychwstanie;
I gdy na dworze niebios z nim się spotkam,
Ja go nie poznam. — Tak więc nigdy więcej,
Nigdy Artura mego nie obaczę.
Pandulf. Nadto okropnym czynisz widok smutku.
Konstancya. Ten, co tak mówi, nie był nigdy ojcem.
Król Filip. Kownie swój smutek kochasz, jak swe dziecię.
Konstancya. Smutek zajmuje miejsce mego dziecka,
W łóżeczku jego leży, chodzi ze mną,
Jego oczkami patrzy, i powtarza
Jego wyrazy; on mi przypomina
Wdzięczne przymioty jego, on wypełnia
Jego kształtami suknie, co zostały.
Mam-że powody kochać się w mym smutku? —
Bywaj zdrów. Gdybyś ty utracił tyle,
Ile ja, lepiejbym cię pocieszała. —

(Zrywa ubranie z głowy i zrzuca).

Ale do czegóż stroje te na głowie,
Gdy tam, w mej myśli, wszystko rozstrojone?
O Boże! moje dziecię! mój Arturze!
Życie! radości moja! mój pokarmie!
Pociecho wdowy! smutków mych lekarstwo!

(Wybiega).

Król Filip. Boję się o nią — i pospieszyć muszę.

(Wychodzi).

Ludwik. Nic na tym świecie cieszyć mię nie może.
Życie jest równie tęsknem, jak podwakroć
Słyszana powieść, która dręczy uszy
Skłaniającego się do snu słuchacza.
Gorzki wstyd odarł świat ze wszystkich wdzięków,
Że nic nie daje, tylko wstyd i gorycz.
Pandulf. Kiedy choroba ciężka nas opuszcza,
I już do zdrowia przychodzimy, bywa