Zachwiać tron jego będzie pożądaną.
Niechaj zwyczajny wyziew się pokaże,
Niech wiatr zaszumi, dzień zaniosą chmury,
Niechaj cokolwiek zdarzy się w naturze —
Nie dopuszczając zwykłej, naturalnej
Przyczyny, nazwą to zjawieniem, cudem,
Znakiem, proroctwem i językiem nieba,
Że zemsta bliska wkrótce nań upadnie.
Ludwik. Może nie targnie się na życie dziecka,
Ale w bezpiecznem mając je więzieniu,
Siebie tem samem zabezpieczy.
Pandulf. Książę!
Skoro usłyszy o twem przybliżeniu,
Jeżeli wówczas Artur żyłby jeszcze,
Na sam ten odgłos zginie. Wtenczas serca
Całego ludu przeciw niemu wstaną,
Uściskiem nową zmianę powitają,
I silny powód buntów i wściekłości
Wycisną z palców zakrwawionych Jana.
Jakbym już widział tumult ten na nogach!
I cóż lepszego snuje się dla ciebie.
Jak to, com mówił? Fokonbrydż, ten bękart.
Jest teraz w Anglii, grabi tam, kościoły,
Wszelką bliźniego miłość obrażając.
Tuzin Francuzów, gdyby był pod bronią,
Jak wabik jaki, zwołałby do siebie
Dziesięć tysięcy Anglików niechętnych.
Tak grudka śniegu, gdy się na dół toczy,
Staje się górą. — O delfinie! pójdźmy
Razem do króla. — Dziw, jak wiele rzeczy
Da się wyrobić z tych okoliczności!
Gdy serca wszystkich jeszcze pełne gniewu,
Spieszcie do Anglii. Ja pobudzę króla.
Ludwik. Silne dowody rodzą wielkie czyny.
Idźmy — ty radzisz, ojciec mi nie wzbroni.