Strona:Dzieła Wiliama Szekspira T. III.djvu/70

Ta strona została przepisana.
62
KRÓL JAN.

Staną, jak świadki, które mnie potępią.
Lecz jakże często widok środków zbrodni
Do zbrodni wiedzie! Gdybyś ty tam nie był,
Ty sam natury ręką naznaczony,
Jakby wybrany do haniebnej sprawy,
Ten mord i w głowie mojej by nie powstał,
Ale postrzegłszy twą obrzydłą postać,
Widząc cię zdolnym do podłości, widząc,
Że właśnie ciebie do krwi użyć można,
Zdalekam wspomniał o Artura śmierci,
A ty, chcąc mnie się przypodobać, miałeś
Dosyć sumienia zamordować dziecię.
Hubert. Królu!
Król Jan. I powiedz, czyś choć potrząsł głową
Czyś się zamyślił, kiedym niewyraźnie
I ciemno mówił o tem, co zamierzam?
Czyś wzrok wątpliwy w mojej twarzy utkwił,
I żądał, bym się jaśniej wytłómaczył?
O! wstyd głęboki zrobiłby mię niemym,
Byłby mię wstrzymał, i bojaźni twoje
Byłyby wre mnie bojaźń obudziły.
Aleś ty pojął wszystkie moje migi.
I sam na migi z grzechem się rozmówił,
Tak, bez wzdrygnienia serce twe przystało,
A za niem ręka twoja przyzwoliła
Wykonać sprawę, której ni mój język,
Ani twój nazwać nie śmiał. — Precz z mych oczu
I nie pokazuj mi się nigdy! Moja
Szlachta mię rzuca, państwo zagrożone,
U bram stolicy obcych wojsk potęga —
Co mówię! nawet w tym cielesnym kraju,
Ograniczonym moją krwią i tchnieniem,
Panuje wrzawa i domowa wojna
Między krewnego śmiercią i sumieniem.
Hubert. Uzbrój się, królu, przeciw obcym wrogom
A ja powrócę pokój twojej duszy,
Bo Artur żyje, i ta ręka równie
Niewinna, równie czysta, jak dziewczyny
Ręka krwi plamą niezafarbowana.
Do tego łona nigdy nie wchodziło