Strona:Dzieła Wiliama Szekspira T. III.djvu/80

Ta strona została przepisana.
72
KRÓL JAN.

Uniósł daleko w zapomnieniu siebie,
I na pogańskiej ziemi gdzie postawił,
Gdzieby te obie chrześcijańskie armie —
Mogły krew złości wsączyć w jedną żyłę,
Nie zaś rozlewać ją nie po sąsiedzku!
Ludwik. Wspaniałe serce okazujesz, zacne,
Wielkie uczucia, które w twojem łonie
Zatrzęsły całą twoją szlachetnością.
O! jakąż walkę odbyłeś sam w sobie
Między potrzebą i zacnymi względy!
Pozwól mi otrzeć tę chwalebną rosę,
Co w srebrnych kroplach po twem licu ścieka.
Serce me mięknie i na łzy kobiece,
Choć one zwykłą tylko są powodzią,
Ale ten wylew łez z tak męskich oczu,
Ten deszcz, co powstał z burzy zacnej duszy,
Bardziej me oko razi i zadziwia,
Niż gdybym widział niebios strop sklepiony
Spisany ognistymi meteory.
Podnieś swe czoło, sławny Salisbury!
Wielkiem swem sercem odpędź tę nawalność,
Tę wodę zostaw niedojrzałym oczom,
Co nie widziały olbrzymiego świata
W szaleństwie gniewu, co się spotykały
Z fortuną tylko w ucztach, kiedy krew się
Rozgrzewa gwarem uciech i wesela.
Chodź! chodź! bo rękę swą i ty zapuścisz
Równie głęboko w tę sakiewkę szczęścia,
Jak i sam Ludwik. Toż i wy, lordowie,
Co siły waszych nerwów przyplatacie
Do siły moich.

(Wchodzi Pandulf).

Otóż mi się zdaje,
Ze jakiś anioł mówił. Właśnie ku nam
Przybywa święty legat, z ręki nieba
Pełnomocnictwo niesie naszej sprawie,
I czynom naszym da nazwisko prawa
Świętem swem tchnieniem.
Pandulf. Witam cię, mój książę
A teraz słuchaj. Król Jan się pogodził