Jest szkielet śmierci — dzisiaj dla niej uczta —
Tysiące waszych na stół jej podamy.
Ludwik. Uderzcie w bębny — pójdziem, poszukamy
Niebezpieczeństwa, do którego wzywasz.
Bękart. Znajdziesz je prędzej, niźli się spodziewasz.
Król Jan. Jakże nam idzie? powiedz mi, Hubercie!
Hubert. Źle. — A twe zdrowie? Najjaśniejszy Panie!
Król Jan. Febra, co długo mię męczyła, ciężko
Nalega na mnie. Słabo mi, Hubercie!
Posłaniec. Fokonbrydż, królu, twój waleczny krewny,
Żąda, ażebyś plac boju opuścił,
I dał mu znać przeze mnie, gdzie się udasz.
Król Jan. Do Swinstid, i tam czekam go w opactwie.
Posłaniec. Bądź dobrej myśli, królu, bo ta pomoc,
Której tak czekał delfin, trzy dni temu
Osiadła w nocy na Godwińskich piaskach.
Tylko co przyszły do nas te nowiny.
Francuzi walczą słabiej i uchodzą.
Król Jan. Niestety! pali mię tyrańska febra,
I nie pozwala wieści tej powitać.
Do Swinstid, prędzej — lektykę podajcie —
Słabość zwycięża — już nie mogę dalej.
Salisbury. Nie spodziewałem się, by król w przyjaciół
Tak się opatrzył.