Strona:Dzieła Wiliama Szekspira T. IX.djvu/118

Ta strona została przepisana.
112
TROILUS I KRESYDA.

Czy ty nie wiesz, co to mężczyzna? Czyż ród, wykwintne obejście, cnoty, młodość, łagodność itd. nie są podstawą męskiej chwały?
Kresyda. Siekaniną na pasztet, który kością staje w gardle.
Pandarus. Co też za kobieta z ciebie! I niech tu kto zgadnie, na czem się opierasz.
Kresyda. Na plecach, by bronić łona: na dowcipie, by bronić mych kaprysów; na tajemnicy, by bronić mej dobrej sławy. Maska broni mej urody i wszystkiego, co mnie trwoży. Na takich więc opieram się podstawach, a tysiące straży mam na zawołanie.
Pandarus. Wymień że choćby jednego z nich.
Kresyda. Ani mi się nie śni — i to właśnie jeden z najważniejszych członków mojej straży. I choć bym nie zdołała już ustrzedz tego, co pragnę widzieć nienaruszonem, ustrzegę przynajmniej ciebie, stryjaszku, od wypaplania, jak się to stało, — chyba, że owe coś tak się rozrośnie, iż o tajemnicy nie będzie mogło być mowy, a wówczas i strzedz się byłoby zbytecznem.
Pandarus. Dobra-ś sobie!

(Wchodzi pachołek Troila).

Pachołek. Pan mój pragnie natychmiast mówić z wami.
Pandarus. Gdzież u licha?
Pachołek. W waszym domu, tam pan zdjąć chce rynsztunek.
Pandarus. Powiedz mu, kochanku, że zaraz przyjdę.

(Pachołek wychodzi).

Czy tylko nie raniony! Bądź zdrowa, duszko!
Kresyda. Bywaj zdrów, stryjaszku!
Pandarus. Zaraz tu wrócę, kochanko.
Kresyda. Aby mi przynieść —?
Pandarus. Zakład miłości od Troila.
Kresyda. Na ów zakład, stryjaszku, jesteś rajfurem!

(Pandarus wychodzi).

Przysięgi, słowa, łzy — miłości dary
W imieniu jego przynosi ten stary;