Kresyda. Czy wejdziesz, panie?
Pandarus. Jakto? Rumienieniu się nie koniec? I nie skończyliście jeszcze czczej paplaniny?
Kresyda. Pamiętaj, stryju, że jeśli zrobię coś — niemądrego, pójdzie to na twój rachunek.
Pandarus. Najmocniej zobowiązany! Jeśli więc księciu podarujesz chłopaczka, niech on pójdzie na mój rachunek. Bądź wierną księciu, a gdyby cię zawiódł, to znowu obrachujesz się ze mną.
Troilus. Porękę masz więc już, pani; jest nią słowo twego krewniaka i moja niezachwiana stałość.
Pandarus. A teraz chciałbym coś powiedzieć i na jej korzyść. Dziewczęta naszego rodu lubią być długo wielbione; raz jednak pozyskane, dochowują na pewne wierności; formalne bodiaki, — powiadam ci — gdzie je rzucisz, tam się przyczepią, jak pijawki.
Kresyda. Śmiałość dodaje mi teraz otuchy:
Książę, nocami, dniami was kochałam
Od tylu, tylu miesięcy!
Troilus. Czemuż tak trudno przyszło mi cię zdobyć?
Kresyda. Pozornie tylko; byłam pokonana
Od pierwszej chwili, od czasu, jak — przebacz!
Za wiele mówię, zbyt mnie zawojujesz.
Kocham cię tedy, ale nie tak jeszcze,
Bym się nie mogła zaprzeć; lecz nie, kłamię!
Niesfornem dzieckiem, co matki nie słucha,
Było uczucie moje. — O, my biedne!
Co ja tu prawię? Któż nam wierny będzie,
Gdy same siebie zdradzamy tak łatwo?
A przecież zazdrościłam wam, mężczyźni,
I nieraz wasze pragnęłam mieć prawa.
By pierwsza mówić. — Luby, twe milczenie
Tak chytrze ciche, wydobywa ze mnie
Najskrytsze myśli. — O, zamknij mi usta!
Troilus. Chętnie, choć taką słodką brzmią muzyką.
Pandarus. Niezgorzej, daję słowo!
Kresyda. Usprawiedliwić zechciej mnie, mój książę,
Nie chciałam przez to wyżebrać całusa.