Hojnie odpłaci mi, co kiedykolwiek
Zrobiłem dla was.
Agamemnon. Pójdź z nim, Dyomedzie,
I sprowadź tu Kresydę; niechaj Kalchas
Otrzyma, czego żąda. Ty, Dyomedzie,
Odświętnie przystrój się do swojej misyi;
Dowiesz się przytem, czy swoje wyzwanie
Hektor roztrąbi jutro. — Ajaks gotów.
Dyomedes. Chętnie tych zleceń biorę na się brzemię
I dumny jestem z nich.
Ulisses. Oto Achilles wyziera z namiotu;
Przejdź obok niego, wodzu mój, jakgdyby
Nie był ci znany; wy zasię, książęta,
Chłodne, niedbałe rzućcie nań spojrzenie.
Pójdę za wami. Spyta mnie zapewne,
Czemu patrzycie na niego z ukosa.
Jako lekarstwo podam mu ironię,
Tłumacząc chłód wasz i jego wyniosłość;
Chcąc nie chcąc, połknie gorżką tę pigułkę.
To nie zawiedzie. Pycha sama siebie
Ma za zwierciadło. Schyl przed nią kolana,
A będzie jeszcze bardziej rozwierzgana
Agamemnon. Posłuszni radzie twej, spojrzymy chłodno,
Jakby na widok obcego człowieka.
Zróbcie tak wszyscy. Albo go nie witać,
Albo też tylko wzgardliwie; to jeszcze
Srożej go dotknie. J a pospieszani przodem.
Achilles. Co? Czy naczelny wódz chce mówić ze mną?
Wszak wam wiadomo, że w bój iść nie myślę.
Agamemnon. Co rzekł Achilles? Czego od nas żąda?
Nestor. Czy pragniesz, książę, mówić z królem panem?
Achilles. Nie.
Nestor. Nie, mój panie!
Agamemnon. Tem lepiej!
Achilles. Bywajcie!
Menelaus. No, jak się mamy?
Achilles. Kpisz ze mnie, rogaczu?