Strona:Dzieła Wiliama Szekspira T. IX.djvu/166

Ta strona została przepisana.
160
TROILUS I KRESYDA.

Tersytes. Nazajutrz ma on stanąć do pojedynku z Hektorem i tak proroczo pyszni się, jak to on go ogrzmoci, iż nie mówiąc ani słowa, szaleje.
Achilles. A to jak?
Tersytes. Oto paraduje tam i napowrót nakształt pawia; co krok zrobi, to stanie i mruczy, jak szynkarka, gdy nie mając prócz głowy żadnej tabliczki do rachunku, oblicza, ile jej się należy; przygryza usta z dyplomatyczną miną, jakby chciał powiedzieć: w tej głowie jest sporo dowcipu, tylko wywnętrzyć się biedak nie może; i kto wie, może tam istotnie jest dowcip, leży jednak tak zimny, jak ogień w krzemieniu, skąd go dopiero wykrzesać trzeba. Ten człowiek stracony na zawsze, bo jeśli nawet Hektor nie przekręci mu karku w pojedynku, to Ajaks sam to uczyni swą pychą. Mnie on całkiem już nie poznaje. Powiedziałem mu: „Dzień dobry, Ajaksie!“ on zaś odrzekł: „Serdeczne dzięki, Agamemnonie!u Cóż pomyślisz o człowieku, który widzi we mnie naczelnego wodza? Nieborak zmienił się formalnie w rybę lądową, w potwora. Bodaj tę opinię publiczną! Można ją nosić na obie strony, jak skórzaną kartę.
Achilles. Chcę cię użyć za posła do niego.
Tersytes. Kogo? Mnie? On przecie nikomu nie odpowiada; odpowiedzi — to nie jego rzecz. Niech żebracy mówią, jego językiem jest ramię. Chcę go wam przedstawić; niech Patroklus pyta mnie, a ja udawać będę Ajaksa.
Achilles. Przemów do niego, Patroklu. Powiedz, że pokornie każę prosić dzielnego Ajaksa, niech zaprosi także wielkodusznego Hektora, by nieuzbrojony zjawił się w mym namiocie i niech wyrobi mu list żelazny u najdzielniejszego i najzacniejszego, sześć, czy siedmkrotnie czcigodnego naczelnego wodza greckich zastępów, Agamemnona. Nuże zaczynaj.
Patroklus. Cześć wielkiemu Ajaksowi.
Tersytes. Hm!
Patroklus. Przybywam od szlachetnego Achilla.
Tersytes. Ha!