Izabella. Biada!
Za co?
Lucyo. O, za to, co by karę jego
Zmieniło w dzięki, gdybym ja był sędzia;
Swą przyjaciółkę dzieckiem obdarował.
Izabella. Nie drwijcie ze mnie. — Powiedzcie mi prawdę.
Lucyo. To czysta prawda. Choć to grzech mój zwykły,
Że wobec dziewic sprawiam się jak czajka,
Że się zabawiam żartami, wśród których
Język daleko od serca — w was jednak
Świętą, niebiańską widzę snąć istotę,
Przez ślub zakonny tak uduchownioną,
Że każde słowo przy was, jak przy świętej,
Szczerem być musi.
Izabella. Bluźnicie, panie, szydząc sobie ze mnie.
Lucyo. Nie wierzcie temu. Krótko i po prawdzie
Tak się ma sprawa: brat wasz z swą kochanką
Oddawali się uściskom. Lecz wiecie,
Że kto się karmi, ten się i napełnia;
A jako pora rozkwicia pokrywa
Urodzajami ugór w czas zasiany,
Tak i jej plenne świadczy dzisiaj łono
O jego skrzętnej, ochoczej uprawie.
Izabella. Jakaż kobieta zaszła przezeń w ciążę?
Może kuzynka moja, Julietta?
Lucyo. Wasza kuzynka?
Izabella. Tak jest, przybrana, jak dziewczęta w szkole
Zmieniają swoje nazwiska z dziecięcej,
Szczerej skłonności.
Lucyo. To ona.
Izabella. A zatem
Niech ją poślubi!
Lucyo. W tem-ci sęk jest właśnie.
Książę opuścił miasto w dziwny sposób,
A nie jednego z szlachty (mnie samego)
Wodził na pasku nadzieją urzędu;
Dzisiaj my wszyscy słyszymy od ludzi,
Znających dobrze wszystkie tętna państwa,
Że obietnice jego nieskończenie
Strona:Dzieła Wiliama Szekspira T. IX.djvu/23
Ta strona została skorygowana.
17
AKT PIERWSZY. SCENA PIĄTA.