Dalej nie czytam głośno:
Lecz owo „dalej“ płomieniem napełnia
Głąb mego serca i wdzięczność w niem wznieca.
Witajże, zacny panie — z serdecznością,
Na jaką tylko stanie mnie i jaką
We wszystkiem znajdziesz.
Jachimo. Dzięki, zacna pani!
Co? Poszaleli ludzie? Czyż natura
Dała wzrok tylko do patrzenia w niebo,
W ten sklep wspaniały nad morzem i lądem?
Czyli też po to, by gwiazdę od gwiazdy
Zdołać rozróżnić, kamyk od kamyka?
Zali-ż ten cenny ap arat nie pozna,
Co brzydkie, a co piękne?
Imogena. Skąd te myśli?
Jachimo. Nie, tu nie oko w grze. Pokażcie małpie
Tak różne dwie kobiety, a powita
Jedną zgrzytaniem, drugą pieszczotami.
I nie w rozsądku rzecz — matołek nawet
Mądrym piękności będzie sędzią; zatem
Lubieżność? Ależ brud przeciwstawiony
Takim urokom, zmusiłby wnet żądze
Wyżygać nawet czczość — a jakże mógłby
Wzniecić łakomstwo?
Imogena. Co wam, zacny panie?
Jachimo. Pragnienie przetężone; żądza syta,
A głodna; beczka dziurawa, a pełna —
Nie dosyć pożreć jagnię, chce się jeszcze
Jelit...
Imogena. Gdzież myśl was unosi, mój panie?
Może wy chorzy?
Jachimo. Nie, księżno, jestem zdrów. Mój przyjacielu,
Zechciej popatrzeć, gdzie jest mój służący.
Nie zna on miejsca, a głupi!
Pisanio. Właśnie wyjść chciałem na jego spotkanie.
Imogena. Jakże powodzi się mojemu panu?
Jachimo. Wybornie, księżno!
Imogena. A czy wesoły?