Strona:Dzieła Wiliama Szekspira T. IX.djvu/234

Ta strona została przepisana.
228
CYMBELIN.

Imogena. Bardzo proszę was, mój panie,
Chciejcie się jaśniej nieco wytłumaczyć,
W czem źródła waszej litości nademną?
Jachimo. Bo inna dziś —
Chciałem rzec — z waszych praw — lecz nie? Już dosyć!
Bogów jest rzeczą grzech taki ukarać,
Nie moją, mówić o nim...
Imogena. Wnosić muszę,
Że wam wiadomo coś, co mnie obchodzi.
Gdy zaś przeczucie złego często silniej
Dręczy, niż pełna świadom ość; (złe bowiem
Samo się nieraz naprawia, lub jeśli
W czas je poznamy, daje się naprawić)
Proszę: powiedzcie, co was równocześnie
Gna i wstrzymuje?
Jachimo. O, gdybym te usta
Miał dla kąpania mych ust, a tę rękę,
Której dotknięcie jedno już wymusza
Śluby wierności; to lice, co więzi
Nieokiełzane loty moich spojrzeń,
Ku sobie tylko żar ich ciągnąc; czyżbym
Zdołał ust dotknąć zużytych, ja k schody
Na Kapitolu? Hańbo! Czyżbym ręce
Twarde od płatnych, fałszywych uścisków,
(Bo fałsz ich pracą), tulił; albo, czyżbym
Mógł spojrzeć w oczy nędzne i opełzłe,
Tak migające, jak światełko knotu,
Co siedzi w starym łoju? Ach, zaprawdę,
Rzecz słuszna, aby na taki upadek
Runęło całe piekło przekleństw!
Imogena. Mąż mój
Chyba zapomniał Anglię.
Jachimo. A z nią — ciebie?
Niechętnie tylko przynoszę wiadomość
O sprosnej jego zmianie; gorżkie słowa
Dostały się na usta z głębin smutku,
Zwabione tylko wdziękiem twoim, pani!
Imogena. Dosyć już! Nie chcę więcej słyszeć o tem?