Kloten. Czy bruździł komu los do tego stopnia? Być już tak blisko celu i znowu ujrzeć się zmuszo nym do odwrotu! Szło o sto funtów — to nie bagatela! A tu mi taki obmierzły rarog śmie wymawiać moje klęcia, jakbym je od niego pożyczył i nie miał prawa szafować niemi wedle upodobania!
Pierwszy dworzanin. Co mu potem, skoro wasza kula, mości książę, łeb mu roztrzaskała?
Drugi dworzanin (do siebie). Gdyby ten łeb nie miał więcej oleju, niźli mózgownica księcia, wylałby się odrazu do szczętu!
Kloten. Jeśli znakomita persona kląć ma ochotę, nie uchodzi przecie, byle komu z obecnych repliko wać w podobny sposób. Czy nie tak?
Drugi dworzanin. Z pewnością, mości książę. (Do siebie). Ale zaaplikować porządną nauczkę, to nale żałoby się.
Kloten. Psie ścierwo! Ja miałbym jemu dać satysfakcyę! O, gdyby mógł równać się ze mną co do rodu!...
Drugi dworzanin (do siebie). Przybyłby nowy członek rodowi szubrawców!
Kloten. Nic pod słońcem bardziej nie może mnie gniewać! Niech to wezmą dyabli! Wolałbym, doprawdy, nie być tak wysoko urodzonym... Lęk ich zbiera, bić się ze mną — lęk ze względu na moją matkę, królowę. Byle błazen może mieć bójek wyżej uszu, a ja biegam, jak kogut, którego nikt tknąć się nie waży.
Drugi dworzanin (do siebie). Słyszałem dużo kogutów, ale żaden nie piał tak głupio!